Szkice – Future 2012-2025
Będąc czytelnikiem odnajdywałem wielokrotnie autorów, którzy doprowadzali wprost do rewizji tego wszystkiego, co było ważne wczoraj. Próżno ich wymieniać. Nazbyt wielu. Może tylko kilku najważniejszych; Verne, Dick, Lovecraft, Burroughs, Vonegut, czy Wells. Nikt nie ośmieli się do nich porównać, ale ziarna, które posiali żyją i charakteryzują się własnym, niezależnym bytem. Stąd, dotąd skwapliwie ukryte, gdzieś w strefach myśli niedoścignionej, dziś niemal spisane zostały; Igholat i jego galaktyczne imperia, światy Solarne i ich kontynuacja, Necrolotum i jego kontynuacja Chronometrus oraz wiele innych : juz tytuły posiadająca i inna ich jeszcze część pozbawiona. Broilia, Ciernie / antologia, Dinozauroid oraz Aszeharia – to kilka z pierwszej linii.
Wlasnie nominowana do Zulawia…Broilia
Necrolotum – kolejna powieść steampunkowa 2018
Więcej informacji wkrótce “Swiaty Solarne 2015” Stało się…..http://solarisnet.pl/polska-fantastyka/201262-swiaty-solarne.html# Zapraszam na Facebook https://www.facebook.com/pages/Swiaty-Solarne/866389823403705?ref=hl
Steampunk według Jana Maszczyszyna
Wywiad z autorem Jeszcze raz; Terry Malcolm z tej strony… – Tak, słucham? Proszę pytać. – Od ponad dzisięciu lat jestem związany z moim pismem. Obserwuję jego ewolucyjną dynamikę. Gro artykułów stanowią popularnonaukowe eseje, których sam bywam niejednokrotnie autorem. Czy uważa pan, że formuła powieści czysto przygodowej ma zastosowanie w przykładzie Swiatów Solarnych? Czy jednak istnieje coś jeszcze? – Swiaty Solarne są, mówiąc całkowicie szczerze – w swoim zamierzeniu – wielkim ukłonem w stronę niedoścignionych inspiratorów. Mam tu na myśli Edgara Rice Burroughsa, Herberta Wellsa, czy Juliusza Verna. Na przykładzie tego ostatniego widać, że przygodowa fabuła była zwykle jedynie magnesem ciągnącym czytelnika do wzbudzenia w nim szacunku do nauki jako takiej oraz inspiracji i fascynacji procesem poszerzania horyzontów wiedzy. Obraz takiej literackiej próby byłby niepełny, gdybym nie postarał się o tego typu treści. Jest więc tu potworny pomysł rynku protetycznego wspomagania inteligencji, czy wszechmogących Bytów Ekosferycznych wypełzający jeszcze z pamięci czasów zachłyśnięcia się Carlem Saganem. Jest też próba, usankcjonowania świata, który aby miał być obcy musi być totalnie inny. Wszystkie wspomniane wydarzenia odbywają się podczas nagłej kolizji dwóch odmiennych światów. – A więc ukłon w stronę wielkiego Verna. – Z największym szacunkiem…Miałem taki zamiar. – Chyba pora na nasz drugi Spoiler? – Tak. Spróbujmy Trailer # 2 – Co pan tam zobaczył, na boga? – spytał mnie baron chwytając moje słaniające się ciało w ramiona. Nie odpowiedziałem. Zmarszczyłem tylko brwi i wbiłem smutne spojrzenie w ziemię… Miałem kolejną wizję. – Przepraszam, że przerwę opowieść, panie Ashley – wtrąciła panna Lagris nieśmiałym tonem. – Ale nie daje mi pewne zagadnienie spokoju. Zauważyłam, że zmieniacie światy jak rękawiczki. Pozostają poza waszą troską tak podstawowe kwestie, jak gazowy skład atmosfery, gęstość, czy wartość ciśnienia. Czy ktokolwiek z was zauważył różnice ciążenia? W naszym świecie nie można oddychać na Marsie, czy Wenus. Merkury posiada atmosferę zaledwie śladową, a temperatura, czy magnetyzm i promieniowanie mogą zabić istoty żywe w otwartej przestrzeni kosmicznej w przeciągu ułamka sekundy. Spojrzałem na pannę z uśmiechem pełnym uprzejmego politowania. – Nie może mnie pani posądzać o totalną ignorancję. Sukcesem zakończyłem naukę na dwóch uniwersytetach. Posiadam więc stopnie naukowe o poważnym potencjale. Odpowiedzialnie prowadzę ogromne przedsiębiorstwo i dodatkowo jestem redaktorem miesięcznika popularno-naukowego „Express parowy”, która to praca najzwyczajniej mnie bawi. Jestem znakomitym oblatywaczem pocisków międzyplanetarnych, czyli sportową sławą o inżynieryjnym potencjale. Pamiętam dyskusje z panią przeprowadzone na korytarzu dotyczące fizycznych aspektów różnic pomiędzy rzeczywistością naszych odmiennych światów. I ten punkt uderzał w panią zawsze najczulej. – Ma pan na myśli teorię Blasku? – Nie teorię, ale konkrety, miła pani – zaatakowałem z pasją. – Intensywność promieniowania Słońca waszego systemu spada drastycznie wraz z odległością, prawda? W waszym, żałosnym przypadku temperatura maleńkiego Plutona kształtuje się na granicy minus dwustu stopni Celsjusza. Czyż nie tak? Podczas gdy wy macie problem ze zbyt spontanicznym rozproszeniem energii – dziewięćdziesiąt dziewięć, koma dziewięć procent pochłania bezużytecznie przestrzeń kosmiczna – my w naszym świecie posiadamy świadomy element koncentrujący, którym jest tak zwany Byt Świadomości Ekosferycznej. Dostrzegam ten uśmieszek politowania, admirale. Dostrzegam i ubolewam. – Wojskowy natychmiast pokłonił głowę w przepraszającym geście. Uśmiechnąłem się z triumfem. – Jeszcze nie potrafimy zjawiska w pełni wyjaśnić, ale czyż wszystko trzeba koniecznie klarować i uzasadniać? Blask pozostaje głównym nośnikiem ciepła, ześrodkowaną i perfekcyjnie wyregulowaną porcją energii działającą precyzyjnie w płaszczyźnie ekliptyki. Pozostaje niezmieniony i jest regulowany na obszarze dowolnie odległej orbity planetarnej. Nie rozprasza się tak beznadziejnie pomiędzy nieistotnymi obszarami pustki. Wprost przeciwnie. Jest całkowicie spożytkowany dla potrzeb istot żyjących. – Ach, teraz rozumiem – wybuchła poruszona Lagris, za co natychmiast została skarcona wzrokiem admirała. – Mieliśmy podobne teorie w dziewiętnastym wieku, kiedy głoszono pogląd – kontynuowała pomimo zgorszenia przełożonego – że promieniowanie jest oddziaływaniem pomiędzy masami. Zaraz wyjaśnię… – Przełknęła w podekscytowaniu ślinę. – Niejaki Young z Uniwersytetu w Princeton w około 1850 roku uznał, prowadząc batalię o pochodzenie źródła promieniowania słonecznego, że koncepcja energii promienistej „jako oddziaływania wyłącznie pomiędzy masami” zredukowałaby ilość energii emitowanej. Śledzę więc pańskie wyjaśnienia z rosnącym napięciem, panie Ashley… – Panno Lagris, proszę się opanować – Admirał miał jeszcze surowszy wyraz twarzy. Zmarszczył brwi. – Nic więc dziwnego – kontynuowałem – że w przypadku Blasku rozpiętość gwiezdnej ekosfery, czyli strefy warunków sprzyjających utrzymaniu życia obejmuje w skrajnych przypadkach sferę o średnicy do jednego roku świetlnego. – Sam zdałem sobie nagle sprawę ze zbieżności idei, o której wspomniała Lagris. Spojrzałem na nią uważniej i ze szczerym uśmiechem kontynuowałem. – Ale wracając do pani pytania, wiem z całą, cholerną pewnością, że w Światach Solarnych tylko Merkury posiada nieco rozrzedzoną atmosferę. Jednakże właściwy balans oddechowy pozwala uzyskać wmieszany w skład kosmiczny eter. – Wzruszyłem ramionami. – Wszędzie da się żyć. Nie znam ciała niebieskiego, na którym nie można by było oddychać. – Czyli głównym składnikiem mieszanki oddechowej jest tlen? – Z uwagi na wydolność układu oddechowego wykorzystującego do procesów spalania eteru wydaje mi się, że organy ludzkie są wydolne do wielorakiej transformacji energetycznej. Czym jest u was tlen? – Jest silnie reakcyjnym gazem. Skład atmosfery na pokładzie naszej jednostki zawiera ponad jedną czwartą tlenu. Reszta to azot i niewielka domieszka argonu. Z pana słów jasno wynika, że na powierzchni wszystkich planet występuje tlen. I co więcej eter kosmiczny, o którym pan z taką dumą mówi, zapewne ma też coś wspólnego z tym popularnym gazem. – Mówimy od dwóch eterach, panno Lagris – napomniał kobietę Leight. – Doskonale rozumiem, sir. Nasz „teoretyczny eter” z epoki maszyn parowych i automobili nie ma wiele lub nic wspólnego z substancją wypełniającą Enklawę. – Wróćmy do historii – zniecierpliwił się admirał. – Panno Lagris, proszę pamiętać, że odkąd przekroczyliśmy granice strefy, badania spektroskopowe nie powiedziały nam niczego wiążącego o budowie jądra galaktycznego, poza tak zwaną Zasłoną Fellgreesa. Jesteśmy w czarnej dupie z naszymi analizami chemicznymi. Niech więc pan Ashley oddycha sobie powietrzem, jak sam mówi. Podam tylko dla przypomnienia, że za skład mieszanki oddechowej odpowiadam ja osobiście i nie pamiętam, czy oprócz tlenu i azotu znalazło się w nim miejsce na pańskie „powietrze”. – wyjaśnił jadowicie. – Przypuszczam, że nie pozostaje nam nic innego, jak tylko zaakceptować ten świat, takim, jakim jest i uszanować wiedzę i doświadczenie gości. – Musi pan przyznać, Admirale, że „to” poza wami musiało być piekielnie zabójczym miejscem? – Dla mnie było jak najbardziej normalne. Tutaj wszystko jest powalająco idiotyczne. – Rzuca się pan na mnie jak rozwścieczony zwierz! – krzyknąłem. Spróbował schłodzić atmosferę uspokajającym gestem dłoni. – Szanowny panie Ashley – zaczął po chwili spokojniejszym tonem. – Przyznaję, zdarzyło mi się podnieść głos. Absolutnie nikt pana w naszym uczciwym towarzystwie nie atakuje. Mam przed oczyma „Historię myśli naukowej” Wladstone’a z roku 2347. Wiem, że nasz pozorny konflikt może wynikać z przesunięcia percepcji. Jak to rozumiem? Otóż najprawdopodobniej są to różnice kulturowe typu „historia interpretacji”. W rozwoju cywilizacyjnym myśl również ulega ewolucji. I tak widzę na przykładzie waszej szlachetnej trójki wczesny dziewiętnastowieczny entuzjazm. – Posądza nas pan o naukowe zacofanie, nieudokumentowane fanaberie i gadanie bredni? – oburzyłem się nie na żarty. – Nie. Proszę mi wierzyć, stawiam sprawę w jak najbardziej uczciwy sposób. Sam widzę, że mam do czynienia z zupełnie inną rzeczywistością. Zderzenie odczułem bardzo gwałtownie. Jestem w szoku. Pewne prawa natury są wiążące w obu światach, stają jakoby u fundamentów natury i wasza ich interpretacja jest wręcz infantylna. OK, powtarzam interpretacja, a nie wiedza! W innych kwestiach otwiera się nowa, niezrozumiała perspektywa i wtedy wydajecie mi się mocarnymi przewodnikami po nieznanym. Reasumując, wasz świat w swej strukturze posiada dodatkową, piekielnie skomplikowaną, aczkolwiek konsekwentnie kontrolowaną nadbudowę, która w niezwykły, skrajnie nietypowy sposób wspiera życie organiczne jądra Galaktyki. Przypomina mi cholerne, arabskie baśnie… – Ale proszę przyznać, Admirale – wtrącił niespodziewanie baron. – Życie, jak pan to pięknie ująłeś, jest właśnie baśniowym cudem. Jest skrajnie nieprawdopodobne w przypadku waszego wszechświata, a jednak i tak możliwe. Trudno się więc dziwić, że dla jego ochrony „tutaj”, w takiej różnorodności formy i bogactwie, nie sięgnięto po skrajne metody jego konserwacji. – Ma pan rację, panie baronie. Nie ograniczono środków. Bez limitu poprzekręcano rzeczywistość, aby posłużyła tylko jednej szalonej idei wsparcia jego ochrony. Skierowałem na niego swoje krzywe spojrzenie. – A więc, admirale Leight, przyznaje pan, że prócz tych semantycznych i światopoglądowych starć nasza obiektywna rzeczywistość jest realna i dla pana namacalna? – Przyznaję. Występuje w nim niezmierzone bogactwo naturalnego porządku i zegarmistrzowskiej precyzji, kto wie, czy nie mającej, jak wspomniała panna Lagris, korzeni w zbliżonej historii naukowej interpretacji świata. Najbardziej uderza mnie cykl gwiezdny. Sam pamiętam z historii, że ówczesna nauka wyjaśniała obecność słonecznych plam wulkanizmem na jego powierzchni. Inni naukowcy prowadzili długoletnie spory na temat widocznej poprzez plamy ciemnej powierzchni gwiazdy. Tłumaczyli jej energię spalaniem setek milionów ton antracytu lub udowadniali, że jej źródłem jest stały napływ masy uderzających w nią meteorytów. Później do tego samego celu zaprzęgnięto gaz międzyplanetarny. Bzdury, bzdury i jeszcze raz bzdury, a jednak hipoteza dzielnie funkcjonowała niepodważona przez całe lata. Nikt nie wysunął przeciw niej kontrargumentów. Dzisiaj nie wytrzymałaby kilku sekund u jakiegokolwiek fizyka uniwersyteckiego. Dlatego pańskie poglądy są w pierwszym momencie dla mnie kuriozalne i przypominają mi naszą historię, ale jednocześnie wierzę, że autentycznie zachodzą w waszym świecie procesy, które nie śniły się naszym, wspomnianym już z takim rozrzewnieniem filozofom. Proszę mi w takim razie jeszcze raz przybliżyć ten z pozoru nonsensowny cykl życia gwiazdy, panie Ashley. Trudno mi było odmówić po tak niebanalnym wstępie. – Muszę zacząć od obserwacyjnego przypuszczenia moich kolegów po fachu z Wenus, że większość, jeśli nie wszystkie gwiazdy w obrębie Enklawy są tworami zbudowanymi sztucznie i emitują charakterystycznie skwantowaną energię. Wiemy to dopiero od niedawna, porównując światło nadchodzące z ramion Galaktyki z tym, które nadchodzi z wewnętrznych partii jądra. Sam skonfrontowałem teorię z faktami. – Jestem przyzwyczajony do myśli, że energia słoneczna powstaje w wyniku fuzji termonuklearnej. – Ja jestem przyzwyczajony do myśli – powtórzyłem za nim agresywnie – że ta sama energia jest wytwarzana przez generatory umieszczone w zamierzchłej przeszłości w wydrążonym wnętrzu gwiezdnej sfery przez niezidentyfikowanych Demiurgów, niekoniecznie Hadów. Stąd ciągle unoszące się ponad nimi pasma szarego smogu. – Szkodliwego dla życia? – roześmiał się złośliwie admirał. – Nie, absolutnie pasywnej pary wodnej i domieszek obojętnych gazów, nie wiem w tej chwili jakich. Chemia zawsze była mi obca. – I co dalej? – naciskał Admirał. – Po pewnym określonym czasie, promieniowanie powoduje na powierzchni szczególnych planet, takich jak na przykład Ziemia, syntezę minerałów Blasku. Tylko istoty zdolne do ich konsumpcji i specyficznego metabolizmu, tak zwane Byty Świetliste, otrzymują w rezultacie dar Blasku. Dotąd nie miałem pojęcia, że w naszym układzie planetarnym wybrańcem jest człowiek. Nie wszystkie organizmy żywe potrafią udźwignąć ciężar dalszego procesu. Wyłącznie nieliczne osobniki osiągają właściwy potencjał, aby być zdolnym związać swój los z bytem gwiazdy. – Jakie to ma znaczenie? Kim jest ów byt? – Byt Świetlisty staje się świadomym dystrybutorem sztucznie wytworzonej energii gwiazdy. Admirał wyglądał na skrajnie wyprowadzonego z równowagi. – Nie mam zamiaru sprzeczać się co do koncepcji waszego świata, ale wcale to nie oznacza, że pryncypiów fizyki z naszej rzeczywistości tutaj nie ma! W innym wypadku, my emisariusze z innego wszechświata, nie przetrwalibyśmy ani sekundy. Terry Malcolm podczas jednego z wywiadów. – Witam serdecznie, Terry Malcolm z Wenusjańskiego Porannego Gońca Parowego. – Witam. Już zdążyliśmy się poznać. – Co pan sądzi o powieści? – Chciałbym być bezstronnym i pozostawić wybór opinii czytelniczej. W końcu tylko opracowałem fakty. Prawdziwym autorem kronik jest Sir Ashley… – No, ale jednak poczuł się pan zaangażowany w dzieło? – A jakże, wespół z moją córką Natalią spędziliśmy dwa miesiące na darciu projektów okładki na strzępy. – I w końcu się udało? – Właściwie to jej ostateczna forma mi się wyśniła. Musiała być wierną opisywanej historii. Takie wyznaczyliśmy sobie założenie. Przede wszystkim z samej definicji wynika, że jest ona wstępem, pierwotną wizją, parcytypującą w procesie tworzenia optyki spojrzenia i siłą rzeczy wpływającą na historię widzianą oczyma czytelniczej wyobraźni. Później już rodzi się magia jego własnej interpretacji i już on sam mebluje sobie swój prywatny wszechświat na podstawie przeczytanych słów. Okładka jakoś jednak snuje się za nim i dobrą aurą inspiruje. A już całkiem dobrze by się działo, gdyby za każdym razem, gdy napotykając głodnym czytelniczym wzrokiem książkowy brzeg ten natychmiast rozbudzał by wspomnienie lub być może i nawet sentyment, czy daj Wielki Boże nostalgię. – Wspominał pan o włosach… Roześmiał się gromko. – A tak. Alonbee na okładce mają włosy. W pierwszej części te paskudne ryby dopiero poznają gatunek ludzki, ale już w drugiej za sprawą chirurgii plastycznej mają je wszystkie. To sprawa mody. Alonbee mają po prostu bzika na jej punkcie. Uwielbiają peruki i wszelkiego rodzaju grafty. – Tak zręcznie pan lawiruje, że uciekła mi odpowiedź na pierwsze pytanie… – Na temat samej opowieści? – Tak. – Wolałbym, żeby w tym względzie głos zabrał mój najszczerszy przyjaciel. – Będzie prawił po pana myśli? – Szanuję go bezwzględnie za niezależność opinii, więc mam nadzieję, że jego analiza jest tak bliska prawdy, jak najbardziej szczerość jego wypowiedzi to umożliwia. – Oddajmy więc głos Sir Marcusowi.. – Tak proszę, pan Marek Grzywacz… …wyjątek z przedmowy do książki pióra Marka Grzywacza, publicysty często goszczącego znakomitymi artykułami na łamach miesięcznika Nowa Fantastyka: „Swiaty Solarne” zapraszają czytelników do podróży w kosmos, w którym panują iście XIX-wieczne obyczaje i podziały społeczne, międzyplanetarna bryczka jest popularnym środkiem transportu, a tamtejszą wersję naszej gwiezdnej najbliższej okolicy – Układu Słonecznego – zamieszkują najróżniejsze ludzkie i quasi-ludzkie cywilizacje, sprawiając, że każda z najbliższych nam planet tętni zadziwiającym życiem (sama Ziemia pełni zaś rolę niezbyt ciekawych peryferii). A gdy już nacieszymy się tą nieprzeciętną odmianą przeszłej przyszłości, autor porywa nas w oszałamiającej prędkości wycieczkę w inne rejony Wszechświata, gdzie czekają zaawansowani w rozwoju, nieodgadnieni, ale też bardzo staroświeccy obcy. Przy splataniu w całość zasad rządzących tym uniwersum, powieść w udany sposób łączy elementy zaczerpnięte z archaicznej kosmologii – jak choćby wypełniający przestrzeń pozaziemską eter; naleciałości plemiennych wierzeń i poglądów na wszechrzecz – choćby echa spirytualnych wojaży Aborygenów; ale też własne, kojarzące się nieco bardziej z fantasy pomysły na moce wstrząsające jego posadami. Całość rozwija się w formę staroszkolnej space opery, wyzyskującej w oryginalny sposób znane z gatunku klisze, jak inwazja obcych, międzygwiezdna wojna czy namaszczony przez tajemne moce „wybraniec” (a może nawet więcej niż jedna taka postać). Choć nacisk kładziony na wyłożenie czytelnikom skomplikowanych praw natury i kulisów niezwykłych technologii używanych przez ludzkość i obcych należy uznać za ukłon w stronę hard science fiction, tylko opartego na nauce całkowicie fikcyjnej lub teoriach obalonych przez naukowców. Mylicie się jednak, jeśli uznaliście zawczasu, że to wesoła, przygodowa wędrówka przez szalone, wystylizowane na dawną fantastykę światy. Sięgając ku naszej przeszłości, Jan wydobył z niej widmo kolonializmu i rasizmu w najgorszej postaci, odtwarzając winy naszych przodków w nowych realiach. Arystokratyczny cynizm, ignorancja i bigoteria większość zdawałoby się pozytywnych postaci każe nam zastanowić się nad tym, jaka zawsze była – i pewnie nadal jest – rasa ludzka. Dodajmy do tego obce cywilizacje o nieprzeniknionych modyfikacjach, w złowieszczy próbujące zmienić losy innych gatunków i rozwijające intrygi na galaktyczną skalę – przez co jedynym wyjściem z sytuacji nawiązania z nim kontaktu jest być może brzemienna w skutkach konfrontacje. I widać już, że mrok typowy dla wizji Jana przesyca i tę, zdawałoby się mającą tylko flirtować z konwencją rzeczywistość, co razem przekłada się na niepowtarzalne podejście do estetyki takiej zabawy z przestylizowanym retro s-f. Oraz ukazuje, że można w nią udanie wpleść poważne, niepodporządkowane jedynie rozrywce rozważania nad kondycją człowieka. Krótki wywiad z Sir . Ashleyem B . Brownhole, dziennikarzem i podróżnikiem – główną postacią solarnej opowieści; – Nie będziemy rozpieszczali przyszłego czytelnika fragmentami… – zasugerowałem przysuwając tubę nagrywającą bliżej Sir. Ashley’a – Tak, sneak peak jest tu nie na miejscu – zgodził się ze mną, spozierając tym swoim strasznym wzrokiem. – W końcu jesteśmy dżentelmenami – stwierdził z ciężkim westchnieniem. – Otóż właśnie…Jest pan głównym bohaterem powieści. Nie czuł się pan znudzony narracją? – zapytałem z odrobiną złośliwości, tak charakterystycznej dla marnego dziennikarzyny. – Nie, wprost przeciwnie. polubiłem to tempo – stwierdził poważnym tonem. – Wszystko wydarzyło się we właściwym czasie. Zakochałem się, miałem cudownej urody potomka, dużo podróżowałem. Zachwycił mnie świat i zaludniające go istoty. Chciałem zagościć na dłużej. Niestety, autor ciągle marudził. Chciał rzecz całą skończyć. Pisałem do niego błagalne listy z prośbą o kontynuację, ale jak dowiedziałem się od jego murzyna bibliofijnego targał je i ciskał ze złością na ściany. – Chciał zmieścić się na stu marnych stronach, jak przypuszczam? – Otóż to. -Gdzie rozgrywa się akcja? – Powiem krótko. Nie wypada mi wyjawiać tajemnic autora. Najpewniej by mnie uśmiercił na najbliższej stronie. Otóż podróżujemy w przestrzeni tentralnej – każdy fizyk wie w czym rzecz; multum wrażeń, dobrej energii i akcji. Jeśli powiem, że jest to jądro Galaktyki -nie skłamię – a obrazki powyżej posiadają nośność owej atmosfery. Będą wymowniejsze niż słowo. – Czyli steampunk – fantasy? – Jak najbardziej…- Zrobię tam wszystko dla pewnej cudownej kobiety. To podobne do niej zdjęcie kobiety jest wszystkim, co mi po niej pozostało.
Swiaty Alonbee czerwiec 2016 – Hrabianka Asperia – marzec 2017 kontynuacja .
“Fanaticon” – SF- historia o kosmiczno – katastroficznej wymowie Projekt przyszłej okładki Natalia Maszczyszyn-O Keefe – Panie Wildman? Można prosić o kilka słów? Jest pan głównym bohaterem Fanaticonu, prawda? – Raczej jego zażartym wrogiem. – Czy może powiedzieć nam pan coś na temat swojej roli w tej zawiłej opowieści? – Mojej roli w tym pomyleńczo skonstruowanym świecie? Wie pan coś na temat technologii behawioralnych, hę? Nie? To niech pan sięgnie po to cholerstwo i przeczyta! Dowie się pan przy okazji – przez co musiałem przechodzić. Niech szlag trafi Autora! Dlaczego to akurat ja musiałem wygrać casting!? – Spokojnie. Tylko pytam.
Powieść skasowana. Okazało się, że już ktoś coś podobnego wymyślił.
.
Swiaty Igholatu 2014 -powieść zmitrężona. Autorski reject. 450 stron w plecy.