Spotkanie z butoniem na Herbatce.
Butoń – jahusz
|
Kategorie: horror (hrr), groteska (grt) Ocena recenzentów: 6.7 Leżał niechlujnie przewrócony podeszwą do góry. Półbut, najwyraźniej męski. Pozbawiony sznurówki, z wywieszonym obrzydliwie jęzorem stanowił gryzący oko dysonans. Pomyślałem, że w ostatni weekend któryś z odwiedzających mnie kolegów zrobił niesmaczny kawał, podrzucając mi tego głupiego śmiecia. Na dodatek, już z odległości kilku kroków intensywnie cuchnął przepoconą skarpetą.Wziąłem go do ręki tylko z wrodzonego zamiłowania do porządku. Niosąc w kierunku kosza, zerkałem do środka. Nie zauważyłem pozostawionej skarpetki. Obejrzałem dokładniej, poszukując firmowego logo.I nic…Podeszwa wyglądała na bardziej zjechaną z jednego boku, jakby użytkownik przez całe lata kulał na jedną nogę. Znam ludzi chodzących krzywo, ale właściciel tego półbuta zaliczał się do grona wyjątkowych niechlujów.Poza tym, but jak but.Cechy charakterystyczne?Trudno było, tak na oko, odgadnąć prawidłową numerację. Raczej dziesiątka. Albo może europejskie czterdzieści trzy? Cholera wie? Nie wyglądał mi ani na prawy, ani co gorsza na lewy. Był jakiś taki… środkowy. Z budzącym się zainteresowaniem przesunąłem opuszkami palców po jego powierzchni. Zastanowił mnie dziwaczny deseń tuż przy szwie. Brodawki? Cóż za głupie przypuszczenie? Nie, ale może litery? Też nie. Zbyt wiele musiałby się szewc w skórze nadłubać. Lata spędzić w pracowni. Chociaż głowy bym nie dał. Może sobie i podłubał? Co taki staruch może z nudów innego robić? Wyrzuciłem śmiecia z rozmachem i zaraz o całej historii zapomniałem. Rano odnalazłem na dywanie rozmazane, białe ślady. Zeszłego popołudnia upuściłem pojemnik z przedatowaną śmietaną do kosza i ochlapałem nieszczęsny trzewik. Targany złymi przeczuciami pobiegłem do pokoju z choinką. No, tak… But leżał przewrócony spodem do góry. Identycznie, jak znalazłem go wczoraj. Dzisiaj wydawał się być bardziej lśniący i dziwnie natłuszczony. Myślę, że po dokładnie wtartej śmietanie. Tylko kto po raz kolejny pozwolił sobie na taki żart? Nasmarowany wytłuk pod choinkę? Co za bezczelność?! Sięgnąłem po trzewik ze złością. No, chyba, że trep sam chodził. Przyznam, że miałem w nocy wrażenie czyjegoś upartego tupania wokół łóżka. Niedorzeczna myśl. Oblał mnie zimny pot. Energicznym krokiem pośpieszyłem do kuchni z zamiarem natychmiastowego pozbycia się paskudztwa. Jeszcze nad koszem się zawahałem. Bijący zeń przyjemny zapach coś mi przypomniał. Dotknąłem palcem gąbczastego wkładu. Nie, nic z chińszczyzny. Perfekcyjnie wpasowany element, mający więcej z biologicznej tkanki niż z taniego syntetyku. Wetknąłem zakatarzony nos do wypełnionego miłym ciepłem środka. Zakiełkowała dziwna, niedorzeczna myśl. Przy lada nacisku czubkiem nosa, ukazywały się na powierzchni gąbki, kropelki pomarańczowej, słodkawej w smaku cieczy. Czyżbym skosztował? Naturalnie, że tak. Nie potrafiłem się oprzeć. Pokusa rozlała się po moim ciele niczym natręctwo ekshibicjonisty. Zlizywałem pojawiające się krople z prawdziwą rozkoszą. Miały posmak pierwszego pocałunku. Niosły ze sobą magię namiętnych nocy. W kuchni położyłem GO ostrożnie na podłogę. Wydawał się być skrzywdzony moją poprzednią, jakże niesprawiedliwą oceną. Stał – zrozpaczony? Owszem… Był w jakiś sposób barbarzyńsko odpychający… ale jednocześnie niebiańsko pociągający. Zdecydowałem w ułamku sekundy. Pięknie pasował na prawą stopę. Natychmiast zrobiło mi się wściekle gorąco. Jęknąłem z rozkoszy. Wyściółka znała na wylot strefy erogenne mojej stopy. Cudownie wygięte sklepienie śródstopia? Wcale nie miałem wrażenia łaskotania…. Był to gorzko – cierpki przedsmak totalnego orgazmu. Zaledwie zapanowałem nad kolejnymi spazmami jęków. Czułem w piersiach piekące, miłe natężenie i skurcz za skurczem. Wciskałem stopę coraz głębiej i szybciej, szybciej! I stało się… Oparłem się całym ciężarem o kredens. Właśnie runął sens moich światów. Po cóż było się wspinać i kraść, i szczebiotać, i błagać o litość – u kobiet podstępnych i złych? Po cóż było lamentować w dniach samotności? Kiedy istnieją takie cuda… Zamrugałem oczyma. Uśmiechnąłem się do swojej myśli. To mógł być wyłącznie Cameron. On znał asortyment sex shopów na wylot. Zapewne zrzucili się na prezent. Będę musiał zaprosić wszystkich na piwo, myślałem. Tymczasem spróbowałem zdjąć but. Zszedł dość łatwo. Może z powodu mokrej, rozerwanej skarpetki pachnącej rozsmarowanym miodem? Ze złością wyszarpałem resztki tkaniny z jego wnętrza. Materiał rozchodził się w palcach. Rzuciłem strzępy w stronę kuchennego kosza. Przez przypadek spojrzałem na zegar. Minęła północ. Jakoś niezauważalnie spędziłem pięć godzin na tym przymierzaniu. Spoglądałem z niepokojem na moją bosą stopę. Raz po raz zaglądałem do środka trzewika, lśniącego ponętnie od wilgoci. Wnętrze tego czegoś pochłonęło mnie bez reszty. Nie mogłem opanować drżenia. Oszalałem! Wyraźnie nie radziłem sobie z własną lubieżnością! Zbliżyłem usta. Delikatnie wysunąłem język. Liznąłem sterczący, słodki języczek pantofla. Półbut oddał mi to samo drżenie! Jak jakaś, nie przymierzając, rozbrojona portfelem dziwka. Kątem oka zerknąłem na nogę. Przecież tak cudownie obnażona stopa zasługiwała na kolejny seans przyjemności. Wsunąłem najpierw palce. Widziałem jak skórzana powierzchnia buta marszczy się z rozkoszy, jak drży i migocze jej oślizłe wnętrze. Skarpetka tłumiła przedtem intensywność doznań. Teraz było o niebo lepiej. Co ja mówię? Bosko! Ciepła wilgoć i delikatny ruch wsuwania był nieporównywalny do wszystkich moich seksualnych uniesień razem wziętych na przestrzeni całego, smutnego i do niedawna samotnego życia. Wyobrażacie sobie? Sam akt zakładania buta trwał pół godziny. Wszystko dlatego, że moja stopa stała się nagle – za bardzo płochliwa? Uciekała! Cofała się w chwili rozkoszy. Udawała cnotliwe zmieszanie, wrodzoną wstydliwość, niedoświadczenie, tępotę seksualnego pociągu. Czy but mógł mnie podejrzewać…O dziewictwo? Mój Boże… Dla obserwatora z zewnątrz musiałem wyglądać idiotycznie. A z punktu widzenia trzewika? Obrzydliwie. Znieruchomiały w przykurczu grubas, mocno pochylony, skoncentrowany na JEGO dziurkach od sznurówki. Dobra! Dość tego! Jedną ręką odrzuciłem górę od pidżamy. W ciągu ostatniego kwadransa stała się kompletnie mokra od potu. Dół zsunął się sam, nie wiedzieć czemu, podczas pamiętnego przejścia do kuchni. Nadal trwałem skupiony na zakładaniu buta jak, za przeproszeniem, królowa na sraniu. Ponownie wyciągnąłem stopę. Postanowiłem się w pełni obnażyć! Nie, nie odłożyłem drżącego trzewika ani na moment. Pomogłem sobie drugą ręką. Stanąłem goluteńki na środku kuchni. Poprzez otwarty lufcik w oknie dolatywały z podwórka strzępy latynoskiej muzyki . Zakołysałem biodrami. Zatańczyłem z głupawym uśmiechem szczęścia. Raptem znieruchomiałem. Nie wiedzieć kiedy, spróbowałem zbyt agresywnie założyć obuwie. Wiem, tak się nie robi. Nawet wobec rzeczy należy zachować dystans i zrozumienie, wręcz dżentelmeńską delikatność. Przeprosiłem w myśli. Nadal szło dość opornie, ale to może z powodu mojego niecodziennego podniecenia. Wiedziałem, co mnie czeka. Niecierpliwiłem się do granic nieprzyzwoitości. Nazbyt się śpieszyłem, będąc szorstki i nieprzyjemny dla wysuwającego się coraz bardziej języczka. Wreszcie stopa w pełni się wymościła. BUT oddał się całkowicie. Odczułem satysfakcję jak nigdy dotąd. Tym razem moment rozkoszy przedłużał się do rana. Słodko zmęczony zwaliłem się na zimne, kuchenne kafle i tak zasnąłem. Kiedy słońce przyczołgało się do mnie około ósmej piętnaście, uniosłem głowę próbując zorientować się w sytuacji. Moje spojrzenie natychmiast pobiegło w stronę drżącej jeszcze stopy. Wyglądała na zdrową. Może trochę wykręciłem ją przy upadku, bo wyglądała na nieproporcjonalną i dziwacznie pokręconą. Wstałem ostrożnie … I wiecie co? Nawet przez sekundę nie pomyślałem o zdjęciu dziwnego obuwia. Najchętniej poszukałbym drugiego do pary. Wykręciłem głowę i przez otwarte drzwi zerknąłem ciekawie pod choinkę, czy aby się coś nie pojawiło.
Ciąg dalszy pod linkiem poniżej: http://herbatkauheleny.pl/readarticle.php?article_id=1731 lub całość w orginale tu: http://exfabula.thetosters.pl/?p=300 Zapraszam. |