Spotkanie…. – Na herbatce u Heleny

Spotkanie na skrzyżowaniu losów – jahusz

Photo: Bill Crosbow? Czy ktoś go zna? A warto ... Bill siedział ze mną w tej samej ławce w collegu. Chdziliśmy razem na panienki na St Kilda Beach. Braliśmy udział w niejednej wspólnej strzelaninie, np z braćmi Osmond, czy przy Ascott Vale Station. Niestety odszedł do Reanimacyjnej, dość niespodziewanie zresztą. Zainteresowanych odsyłam do sierżant Heleny i jej Herbatki. Tam jest cała historia Mam przyjaciela - wronę, ale co najwyżej wykrada mi ciastka ze spiżarni. Jak się rozgada - to też mam ochotę go, Fina Soul, zastrzelić

1.

Kelvin Klein był wroną. Dla przyjaciół – Kej Kej. Było późne popołudnie. Wiatr rozhuśtał elektryczny przewód, na którym siedział. W dole zatańczyła rozciągnięta linia pojazdów. Czerwone światła stopu mogły przyprawić o zawrót głowy. Wtedy łatwo spaść i skończyć jako czarna miotła do wycierania kurzu z żaluzji. Widział takie wycierusy w willi starego Alberta. Trudno było znaleźć pojedyncze, zdrowe pióro w miękkiem worku z pajęczyn.
Znowu był gdzieś korek na Somerton Road. Od smrodu spalin kręciło się w głowie. Gdzieś chodził niskotonowy głośnik. Gdzie indziej system audio wydobywał krystalicznie czyste tony. Daleko w tyle wył w radiu arabski duchowny w świętej transmisji bez końca. Muzyka tłoczyła się, plątała, tworząc breję, której nie powstydziłby się gabinet przyjęć szpitala psychiatrycznego. Ktoś małą rączką rzucił hamburgerem o drzewo. Smarkacz w żółtym golfie wypluł gumę z rozmachem, staruszka rozkaszlała się gwałtownie, brudny robotnik zasnął opierając głowę o kierownicę. „Co za zbiorowisko sprzeczności i ogłupienia” – pomyślał ptak. Popuścił małego bąka i przy okazji kropla gówna zmieszanego z moczem chlusnęła o szybę ciężarówki w dole.
Lubił, kiedy ludzie przeklinają i wygrażają do niego pięściami. Miał to głęboko… pod skrzydłem.
Przeczyścił pióra. Lotki były już trochę zjechane. Ostatnio podziobali się z Kate. Kate była Wolna. Wymówiła mu gniazdo. Nigdy nie chodził na boki, jajka miał tylko z nią. Widziała go parę razy na Drucie w podejrzanym towarzystwie. Drut to słup telekomunikacyjny Telstry w pobliżu przecznicy. Nie zrobił nic złego, przeczyścił tylko pióra przelotnej wronie z okolic Donybrook. I tak nigdy by tam nie poleciał. Wiocha i wydmuch.

Policyjny wóz wreszcie znalazł wolne miejsce i podjechał pod stację benzynową Woolwortha. Kej Kej tylko na to czekał. Sfrunął łagodnie na blaszany daszek, tuż przy wejściu do Subwayu. Pewnymi krokami przebiegł po falistej powierzchni, potem udawał, że przeciera dziób o krawędź, a tak naprawdę obserwował.
Bill Crosbow ociężale wyszedł z policyjnego wozu. Gdzieś koło pięćdziesiątki, mały, krępy gość, przezywany Kuszą. Za nim szedł młody inspektor-praktykant Roy Chaplain. Obaj podeszli do parkingu tuż za stacją benzynową. Kej Kej musiał przelecieć parę metrów dalej. Wylądował obok starej torebki po burgerze. W środku tkwił jakiś obśliniony przez psa kawałek mielonego mięsa. Kej Kej udał, że rozdziobuje to świństwo.
Poziom parkingu był niższy niż stacji i zielony Ford wylądował na dachu zaparkowanego tu samochodu. Drzwi miał wyrwane, a koła tak samo upaprane błotem jak buty Roya Chaplaina. Miejsce było opasane niebiesko-białą wstęgą policji. Dwóch gliniarzy patrolowało parking, mlaskając gumą. Na widok oficerów, starszy z nich po prostu mrugnął okiem. Kusza był lubiany.
– Nie było świadków? – zapytał Bill, szukając po kieszeniach długopisu.
– Nie. Wszystko wydarzyło się w nocy. W opinii biegłych lekarzy około czwartej trzydzieści rano – pośpieszył z odpowiedzią Roy Chaplain.
– No a obsługa stacji? Nikogo nie widziała?
– Proszę pamiętać, że to stacja Plus, Woolwortha. Dostaje się bonus cztery centy przy zakupach powyżej trzydziestu baksów. Serwis jest otwarty tylko przez dwanaście godzin. – Roy wzruszył ramionami. – Zresztą to oni znaleźli zwłoki całej trójki i zawiadomili policję.
– Turasy?
– Obsługa? Nie, Hindusi, zaszczekali mnie, kiedy pytałem o szczegóły.
– Tak, to trudni ludzie.
Inspektor wreszcie znalazł długopis. Otworzył mały notes, przekartkował i zapytał w końcu:
– To co my tu mamy, Roy?
– Mamy trzech zabitych. Wiek między dwadzieścia a trzydzieści lat. Młodzi, wysportowani, dobrze ubrani. W kieszeniach kasa i broń. Słowem chłopaki jak się patrzy – mówił Roy. – Pochodzili z okolicy Weribee. Wydaje się, że niekarani.
Roy wyciągnął z kieszeni kurtki mały elektroniczny tablet. Ekran za dotknięciem rozjarzył się kolorami. Kusza wzdrygnął się. Zamknął wolno notes.
– Fuck! Co? Mam sobie to przerysować?
Chłopak przestraszył się i zrobił krok do tyłu.
– Zawsze będziesz mi tym machał przed oczyma?!
– Już dawno powinien pan sobie zmienić swój wykropkowany notes na coś takiego.
– Już dawno? – Zezłościł się jeszcze bardziej. – Już dawno znaczy przed twoimi urodzinami? A co, jak ci pierdyknie bateria? Dalej będziesz tym migał? Co najwyżej będzie się nadawało na podstawkę pod gorący talerz makaronu. Oj, młokosie, młokosie… Dawaj, co tam masz.
Roy wyświetlił plik JPEG-ów.
– To oni. Jakby to powiedzieć… Wszyscy po jednym strzale w lewe oko.
– Analiza balistyczna pocisku?
– Zbyteczna.
– A to czemu?
– Dziurę ktoś wydziobał.
– Analiza termiczna?
– Rana była zamrożona.
Bill znacząco uniósł brwi.
– Mieliśmy też informacje od rodziny… – Roy zawiesił głos, czekając na ostateczne odpalenie informacyjnej bomby.
– No… No mów! – Kusza tracił szybko cierpliwość. – Kiedyś to ja wydłubię ci oko.
– Nie ma możliwości dokonania zabiegu transferowego.
– A to ciekawe, to znaczy, że nośniki w mózgu zostały zniszczone?
– Dokładnie i z premedytacją.
– Co to było? Gaz? Ciecz?
– Gaz. Duża doza gazu degenerującego komórki nerwowe mózgu, aż po najdalsze jego zakończenia w rdzeniu kręgowym.
– Praktycznie to mózg ogarnia całe ciało człowieka, są to wszelkiego rodzaju receptory. Te ostatnie pozostały nienaruszone?
– Wydarte do ostatniego neurona.
– Tak. Oznacza to, że chciał pozbyć się gagatków na dobre. W takich przestępstwach główną rolę zawsze odgrywają ludzie. Pytanie, dlaczego? – Inspektor podrapał się po głowie. – Znaleziono coś poza tym?
– Jest tu spory ładunek prochów w workach po cukrze. Również wykryliśmy mikrocząsteczki gotówki. Ktoś przeliczał w kabinie samochodu pieniądze na tyle długo, że nie mamy co do tego żadnej wątpliwości. Z analizy ilościowej cząstek spodziewamy się około dziesięciu milionów baksów.
– No chyba że liczyli to dziesięć razy i był tylko milion.
– To możliwe.
– Oczywiście pieniędzy nie ma?
– Nie.
Kusza rozejrzał się po okolicznych dachach. – Nie mają tu monitoringu?
– Nie mają, ale jest pies.
– Przejrzeliście jego pliki wideo?
– Nic na nich nie ma. Kundel patrzył cały czas na tylne drzwi restauracji McDonald’s. Sprawdzałem go reidentyfikatorem. Jest od siedmiu lat zasiedlony. Analiza aktywatorów ruchowych w mózgu zdawała się przekonywać, że się stąd nie ruszał, a w krytycznym czasie spał.
– No i…?
– Nie przekonał mnie tą kroniką ruchową. Taką bibliotekę można ściągnąć z każdej strony Netu. Wie pan, jak mi śmierdzą takie kundle. Znalazłem psią kupę tam w rogu. Stamtąd jest idealny widok na tę piętrową brykę – rzekł, wskazując spiętrzone samochody. – Analiza genetyczna wykazała bezsprzecznie, że kupsko należy do niego i czas zgadza się idealnie. Widział zdarzenie, a ktoś miał dostęp do jego plików za pomocą komórkowego aparatu telefonicznego. Szukaliśmy numeru, ale ta komenda tasująca informacje nadeszła z Facebooka. Tam straciliśmy trop. Zawsze tylko marnotrawimy czas na portalach społecznościowych.
– Dobra. Dawaj go. Chcę z nim pogadać.
Jeden z policjantów przyprowadził kundla. Ten wyraźnie się ociągał, widać unikał kontaktu z ludźmi. Bill patrzył na niego ze współczuciem.
– Potrzebujemy informacji – mówił wolno, pochylony nisko jak to możliwe w stronę brudnego psiego łba. – Powiesz, co widziałeś i nie będziemy więcej zakłócać ci tego psiego życia.
Pies zaczął z trudem. Mowa ludzka bolała.
– Nic nie widzialem. Spałem. – Zasapał się. Język mu prawie wypadł.
– Mamy tu twoją kartotekę. Nazywasz się Otto Owdey? – Pytanie zabrzmiało zbyt twardo.
– Fuck yourself! – wywarczał. Odwrócił się i krztusząc odszedł w stronę ściany.
Patrzyli za nim, kiedy się położył, kuląc pod siebie ogon. Kilka wróbli stanęło obok, przyglądając się z zaciekawieniem policji. Bardzo chciały pomóc, choć wyglądały na zwykłych imbecyli. Przebierały nóżkami niecierpliwie.
– Wiesz, Roy, kiedy patrzę na tego kundla, to nie mam ochoty na drugie życie. W ciele psa… Hm… – Pokręcił głową ze współczuciem. – To aż dziw, że po siedmiu latach on jeszcze kontaktuje. Ja bym już tylko szczekał po miesiącu.
– Ma pan rację, szefie. Mózg psa jest za duży. Trudno pozbyć się z niego wszystkich instynktów i mechanicznych przyzwyczajeń. Człowiek prędzej czy później fiksuje w takim ciele. Ja na przykład nigdy nie przyzwyczaiłbym się do sikania w miejscu publicznym albo lizania ściany po koleżankach i kolegach. Brrr.
Kusza drgnął zaniepokojony. Coś przechodziło truchcikiem pomiędzy piramidą skrzynek na butelki a ścianą. Widział to cwane spojrzenie, lśnienie piór i dzioba. Lewą ręką sięgnął po broń. Roy dotknął w porę jego ramienia.
– Nie trzeba, inspektorze, od kwadransa mój sokół przygląda się tej wronie.
– To sukinsyn. – Kusza dyszał ciężko. – Nigdy się do tego nie przyzwyczaję. Słyszał wszystko.
– Może jest Wolny. Trochę takich wron się jeszcze uchowało. O, zrywa się.
Roy gwizdnął na sokoła. Ten bezszelestnie wzleciał do pościgu.
Kej Kej nie miał szans. Ten policyjny ptasi kutas posiadał więcej gazu w jednym skrzydle niż on w obu na pełnym biegu i to z wiatrem w dupie. A za ziarno mógłby taki policyjny mop wyrwać matce język z dzioba. Jedyną szansą ratunku pozostała Dzielnica.
Znał ją dość dobrze. Pełno tu było pojebów. Jedni uprawiali w ogrodzie otaczającym jednorodzinne domy marchewkę. Inni hodowali rybki w brudnych, zzieleniałych bajorach. Jeszcze inni żyli z gromadą wyliniałych kotów, którym nie chciało się nawet podejść do miski, żeby przepędzić muchy. Ale byli też tacy jak mały Jack! Nienawidził szkoły, a kochał swoją wiatrówkę.
I tam właśnie poleciał Kej Kej, dość nisko, ponad płotami. Niemal o włos zawadził o linkę na pranie. Skręcił gwałtownie, zapikował i wpadł do budy dla psa, uruchamiając dzwonek w wejściu. Psa nie było. Już dawno Jack zakopał go pod marchewką, żeby matka nie szukała go po okolicy, obiecując studolarowe banknoty znaleźnego. Nastąpił suchy trzask, potem drugi i coś zatrzepotało w koronie owocowego drzewa.
Jack poszedł do garażu po drabinę. Chciał sprawdzić, co udało mu się kropnąć tym razem. Szedł, ciągnąc za sobą urwany klapek.
Teraz był czas, żeby wyskoczyć z budy i krótkim lotem dotrzeć do gałęzi, ponad trafionym sokołem. Kej Kej szybko skorzystał z okazji. Przysiadł. Patrzyli na siebie przez chwilę w milczeniu, potem wrona skoczyła na sokoła. Nic nigdy jej tak nie smakowało jak te policyjne ślepia. Nogi sokoła powoli już sztywniały, ale serce jeszcze biło. Kej wydarł mu źrenice razem z transmiterami plików i kawałkami tego pierdolonego mózgu. Potem wytarł dziób o liście. Skończyły się żarty. Spokojnie poprawił skrzydła. Od tej szalonej ucieczki lotki się zwichrowały.
Mały Jackie nadchodził z drabiną. W jednej ręce trzymał kromkę spalonego na wiór tosta. Gryzł ją zapamiętale, pociągając nosem lecące smarki.
Zaprzyjaźnili się rok temu, kiedy Kej przyniósł mu tabletkę ekstazy w czarnym dziubku. Odtąd miał w tym ogrodzie spokojną przystań, a chłopak trochę uciechy, z dala od rozwodzących się wściekle rodziców.
Kej odleciał do skrzyżowania. Przecież tam cała reszta ptasiego towarzystwa sterczała na Drucie, rozpowiadając najnowsze plotki.

 

 

 

 

Reszta jest na poniższym linku.

 

http://herbatkauheleny.pl/readarticle.php?article_id=1929