Milczenie Gapia – na Fantastyka Polska PL

Milczenie gapia

 

Jan Maszczyszyn

 

1.

W mieszkaniu pachniało czosnkiem, bazylią, oregano i pieprzem. Najbardziej pieprzem, może świeżo zmielonym i roztrzęsionym w pośpiechu po kuchni. Ryba smażyła się na patelni, bulgotał sos, a w nim zraziki. Jakaś pieczeń dochodziła w piekarniku. Czerwieniał ułomek ciasta wystający z formy za szybą.

– Tato! – Chłopczyk miał umorusaną czekoladą buzię. Sam urabiał masę na zwieńczenie ciasta.
– Mówiłem ci tyle razy… – westchnął Rick. – Mów mi Ricky! – Odwrócił się do Jamiego, opierając ubrudzone mąką dłonie o blat stołu. – „Tato” bardzo mnie postarza. Przecież za niedługo możemy zostać partnerami.

– Ricku? – Pasma uśmiechu czaiły się gdzieś pod miękką skórą twarzy dziecka.

– Po prostu Ricky! Tommy, ile razy mam ci powtarzać. Schrupię ci tę małą dupkę, jak się nie poprawisz.

Próbował złapać malucha, ale ten uciekał ze śmiechem. Poprzestał na groźbach. Wyłączył piekarnik. Uchylił rozgrzane drzwiczki. Buchnęło gorącem i natychmiast zapachniało ciastem. Chłopczyk patrzył w rozmarzeniu na chrupiące krawędzie wypiętrzone z formy jak fale.
– Ricky! – zaczął. – A wiesz, że wczoraj na podwórku Steve chciał mnie pocałować?

– Naprawdę? Ten piegus? – Ricky mrugnął okiem do Jamiego. Ten wolno sączył drinka, oparty plecami o zimną futrynę drzwi. Uśmiechał się swoim zwyczajem. – I co? Skończyło się na jakiejś ostrej kraksie z pięściami?

– Nie. Sprawa była grubsza. – Tommy przysunął taboret do stołu, na którym ojciec z pietyzmem umieścił parujące ciasto. Ono i chłopczyk byli teraz w centrum zainteresowania całego otoczenia. Dzieciaki lubią takie słodkie sytuacje. – On przedtem zaskoczył dwóch chłopaków na trzepaku – opowiadał. – Byli nadzy. Starsi. Napatrzył się i przybiegł do mnie. – Oderwał kawałek spalonej krawędzi. Trzasnęła jak deska, rozsypując czarne drobiny. – Powiedziałem mu prosto z mostu. Nie jestem łatwy. Najpierw więź uczuciowa. Wspólne rozmowy do północy. Zbliżone hobby, tematy, wiesz, te sprawy. Powoli, mówię. Do adopcji dzieci nam się chyba nie śpieszy?

– No, zachowałeś się jak dorosły. Brawo! – Ricky wilgotną od pary dłonią zmierzwił mu włosy w nagrodę.

Ktoś zadzwonił do drzwi. Chłopczyk zerwał się i pobiegł otworzyć. Wrócił ze swoim rówieśnikiem, Adamem.

– Ho, ho, Adam, kto ci zrobił takie śliczne kolorowe pompony na pasku od spodni? – spytał Ricky, składając ręce z podziwu. Stał wypięty w swoim kuchennym fartuszku. Miał dość podstarzałą twarz, na której czas rozrzucił nici zmarszczek, kilka blizn, znamion czy niekomfortowych przebarwień skóry. Tak, czas… Czas się nie pierdoli. Jeszcze zmroził mu włosy siwizną, zasuszył i zwęził usta, ozłocił zęby, i zrobił ciału mnóstwo innych brzydkich rzeczy, o których długo by mówić. Czas.

Prędko nałożył błyszczyk w łazience. Wyszło trochę krzywo i jego uśmiech pozostał ciut fałszywy do końca wieczoru.

– Tata mi wydziergał – rzucił Adam w złości. – A to nie są spodnie tylko silikony! Nie widzisz, że są przezroczyste?

No, widział, widział. Wszyscy widzieli. Stary piernik Carl De Bonzo chciał, żeby jego nowy syn zrobił furorę na rynku. Obleśny cyrk. Trochę pokory, dystansu i sensu. Przede wszystkim sensu, myślał Jamie.

Potem zwalili się wszyscy naraz. Philly ze swoimi pięcioma chłopakami siedział cicho i jakoś drętwo. Zawsze wesoły Billy opowiadał sprośne i znane do znudzenia kawały o seksie w sklepie. Nie miał dzieci, miał za to święty spokój. Partner też wyjechał do Zelandii i w jego małym domku nad zatoką pozostały tylko pająki zapatrzone w swe ociężałe od much sieci. Noce mijały milczeniem samotności zanurzone w zimnym łoskocie fal za oknem. Kilku twarzy nie znał. Czekał. Około ósmej, kiedy towarzystwo wyglądało już na równo naprane, przyszedł Beff. Jak zwykle walnął brudnymi butami o ścianę, później wygrzebywał coś z gara równą godzinę, aż wreszcie przysiadł się do nich brudny i spocony jak, nie przymierzając, wieprz. Linia ust po spotkaniu z garem została podkreślona linią tłuszczu. Zlizywał ją potem językiem, jakby upewniając się co do jej istnienia. Potworne…

Jamie wolno sięgnął po papierosa. „Co ja w nim widziałem?” – myślał. Polał wszystkim słabego drinka, paląc krótkiego marlboro. „Krótki strzał w serducho” – mówiło się o nowych smokies na mieście. Okopcił pokój. Tolerowali to. Błękitna smuga wisiała nad stołem. Nawet nie zwolnili konwersacji. Blade światło lampy igrało z cieniami na ich twarzach. Fizjonomia Beffa była ciężka do zaakceptowania. Wory pod oczami. Wielki, zasmarkany nos i bokobrody z lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia. Odkąd nie było kobiet, niektórzy mężczyźni wyglądali jak robaczywe jabłka.

Płeć piękna odeszła błyskawicznie. Śmierć nadeszła znienacka, coś jak wirusowy AIDS, morderczy atak wielopostaciowego raka, rozniesionego przez wirusy i rozpalonego w ciele jak olimpijski znicz. Jeśli przedtem do śmiechu było heteroseksualnym z powodu HIV-a, teraz homo pękali, gdy babeczki po prostu znikły z powierzchni planety, pozostawiając miliony głodnych samców. To, co przeżyło z kobiecego rodu, mieszkało pod kluczem w instytucjach ścisłego nadzoru, w podziemnych bunkrach i odosobnieniu. Oddawały tylko swoje sześć tysięcy jajeczek w pewnym określonym i dojrzałym wieku. I właściwie były już zbyteczne. W wolnym świecie nie przeżyłyby minuty. Podobno zabijała je grzybnia, jej miniaturowe spory, a ta porastała nawet ściany kościołów.

W automatycznych bankach spermy jedno na sto jajeczek ulegało szczęśliwemu zapłodnieniu i wkrótce potem przychodził na świat nowy, męski potomek szczepu ludzkiego. Dziewczynki nie przeżywały z reguły miesiąca, ale zdarzały się szczęściary. Szły do Departamentu Rozrodu jak ciepłe bułeczki.

– Ja uważam, że nowy sposób rozmnażania człowieka jest bardziej humanitarny. To jak reformacja w zapleśniałym systemie religijnym. Bóg poprzestał na stworzeniu Adama i ten podzielił swe ciało jak Chrystus rybę na dziesięć tysięcy części. – Bill wyglądał jak natchniony tego popołudnia. Miał już nową wersję Biblii na wszelki wypadek. Przez dobry kwadrans śmiał się do siebie z powodu żartu.

Yeppp… – mruknął Carl, przeciągle bekając. Miał na sobie obcisły pulower w szpic. Lubił prezentować swoją przedziwnie obficie owłosioną klatę. – Dzisiaj mój kot wskoczył na sufit i przylepił się przednimi łapami. Nie dał się oderwać. Wisiał tak przez godzinę, a potem zarósł śmierdzącym długim sianem. Uformował kokon. Mówię wam, kokon. Nic nie zapowiadało takiego zwrotu w jego życiu.

– Znawcy tematu mówią, że stworzenia, które rodzą się ze zwierząt domowych, przypominają roboty do zabijania szkodników. Mordują śpiących ludzi. Zwykle wyżerają im gardła.

Reszta – proszę pod tym linkiem:

http://www.bazaebokow.robertjszmidt.pl/?q=node/446