Tomek na Marsie
Wiecie co? Tak na starość. Piszę “Tomka na Marsie”. Może tylko do szuflady? W każdym razie zupełnie mnie porwało. Wilmowski, Smuga, Bosman, Sally, Tomek i pan z Melbourne Bentley, który o wszystkim opowiada. Co i jak? Musi na razie pozostać tajemnicą. Jednak powiem tylko, że źródłem inspiracji stała się wojna cyrków, muzeów, ogrodów zoologicznych w latach 1860-1914. Kapitalna historia. A oto poniżej AI interpretacja mojego promptu… Putydzi nie Indianie zamieszkują Czerwoną Planetę. Blada Twarz i Czerwona… 🙂 nie zawsze chodzą w parze. Tymidzi? Skąd my to znamy? Prawa autorskie- jak się uda pisanie zapytam wnuków pana Szklarskiego. Jeśli się nie zgodzą – pozostanie całość wyrzucić lub opublikować za 70 lat 🙂
Tomek na Marsie
Jako, że uwielbiam stare książki popularnonaukowe przeczesałem internet i Polonę w poszukiwaniu ulubionych ( fikcyjnych, bo Szklarski tu nie jest pomocny) książek Tomka Wilmowskiego. Wybór padł na podarowaną mu w dzieciństwie przez ojca jeszcze dziadkową książkę Jundzilłły z roku 1807 “Zoologia krótko zebrana – zwierzęta ssące”, sam zaś zachwycał się kupioną gdzieś za ćwierć rubla “Zwierzęta współbiesiadne” Dynkowskiego z roku 1901.
Powyżej Jundziłła w oryginale . Jego Ptastwo – Ptactwo chodzi po 3900zł.
PS.
Warto wiedzieć…coś o tamtejszym rynku wystawienniczym.
W roku 1902 Tomek udaje się na pierwszą wyprawę z ojcem do Australii. Przy okazji zabija na statku przewożonego do Zoo tygrysa, co miast szału spotyka się z podziwem ojca.
Tak naprawdę ogrody zoologiczne jeszcze nie istnieją. Zwierzęta przenosi się z klatki do klatki. Są prezentowane na ekspozycjach stałych- muzealnych, w słabo wentylowanych budynkach- np. klasyczne muzeum PTBarnum- wstęp 25 centów- właściciel zgarnął miliony pokazując ludzi kalekich, a wmawiając publice iż oto widzą dziwadła z innych kontynentów- było ciasno napakowane towarem – niby ciasny sklep zoologiczny
Ale wróćmy do zwierząt . Ich życie w związku z tym jest bardzo krótkie. Dopiero Hagenbeck wznosi podwaliny współczesnej struktury wystawienniczej. ZOO. Ale i tak najbardziej łagodne ze sztuk kończą w cyrkach. A więc łowcy pracują tak właściwie dla pomyleńców, oszustów, bezwzględnych potworów, którzy wyciskają ze złowionych sztuk tysiące, by je potem wykończyć i finałowo wypchać watą. (Barnum odarł nawet ulubionego słonia ze skóry, by wystawiać publicznie jego szkielet.)
Badania środowiskowe są więc zbyteczne. Właściwie nie istnieją. Taki Darwin jest tu ewenementem. Żywe sztuki kończą na łańcuchach, a te złowione i należące do fauny dziwnej i nieznanej w gablocie. Jest tajemnicą bowiem z czego i jak źyją?
Znów przychodzi mi na myśl Barnum i jego syrena- tak, tak- hit muzealny- to jest kompozycja z pół zasuszonego ciała małpy zszytego z połową ciała zasuszonej ryby.
Człowiek uczynił sobie z planety zabawkę.