Niedobroliterkowy Dzień Orgazmu

 

 Jan Maszczyszyn

Arka Petera Humbletone’a

 

Nazywam się Peter Humbletone. Z zawodu jestem astrofizykiem, z pasji bioerotykiem. Jako wielokrotny uczestnik ekspedycji międzygwiezdnych bywałem dość często delegowany na specjalistyczne konferencje poświęcone życiu pozaziemskiemu. Dyskusje zawsze zmierzały do ich czułego meritum. Czyli wielce ambarsującego dla niektórych punktu interakcji seksualnych i ich kluczowego zagadnienia istnienia lub nieistnienia pozaziemskiego odpowiednika orgazmu. Ponieważ nazbyt często z podobnych kłopotów publicznego drążenia tematu udawało mi się wychodzić obronną ręką, szybko okrzyknięto mnie fachowcem w dziedzinie i opatrzono zaszczytnym tytułem rzeczoznawcy. Sam uważałem się raczej za naukowca pospolitego i bardziej entuzjastę niż znawcę problemu.
Gdybym spróbował zdefiniować pojęcie orgazmu humanoidów, zapewne sięgnąłbym do definicji szkoły Engrejskiej z Beta Pictoris. „Orgazm jest przefiltrowaniem duszy”, katharsis. Tamtejsi Utymicjusze, zebrawszy się w większym gronie na kamiennych posadzkach miejscowych Primgulum, zacięcie debatowali. Dochodzili do szeregu interesujących konkluzji, które później publikowali w jonosferycznych wykresach ogólno-planetarnej świątyni Jaźni i Ducha.


Sam, będąc w gościnie u przyjaciela, lewitowałem ponad miastem i przyglądałem się uważnie owym pismom. Utkwiła mi w pamięci bardzo ponętna teza głosząca, iż samo napięcie przeddoznaniowe posiada głębokie korzenie w kształtach ciała, gdzie wypukłości i ostre wypiętrzenia oznaczają potrzeby wytrysku i zapłodnienia, a wklęsłości uczucie zaprogramowanej jałowej, a potem palącej głębokości i pustki.
Zastanawiam się jak ogromną rolę w akcie wytworzenia erotycznego nęcenia stanowi wyobraźnia. Zwykle silnie zakorzeniona w podświadomości osobnika wizja wynika jakoby z odrzutów jego sumienia, wrodzonych natręctw bądź nut, mówiąc oględnie, niestandardowych zachcianek lub, twierdząc wprost, skrzywień erotycznych. Bo jeśli wyostrzenie percepcji gra już pierwsze skrzypce, to jakże ważnym uzupełnieniem muszą być budzące silną, dziwacznie umotywowaną satysfakcję drapiące do krwi paznokcie, biała gorączka zacisków, czy penetrujący nadzwyczaj ruchliwie obrzydliwy język? W jakim stopniu konweniują osobnika te swawolne, głęboko skrywane odchylenia prostego zachowania? Zapewne jątrzą, usilnie powstrzymywane zdrowym rozsądkiem. Później podgrzewają się w jakimś ukrytym, słabym punkcie, by wreszcie eksplodować w jednym momencie wszelakimi formami doznań wyuzdania i oczyszczenia z brudu poniżających w rozumieniu rozsądkowym łaknień. Niezmiernie ważne w procesie uaktywnienia są subtelne bodźce, takie jak: zaślinienie warg, ponętnie dziki błysk oczu wydobyty spod namiętnego zmrużenia powiek, powiew przypadkowo gorącego oddechu, szczególny zapach potu, miękkość ud, tu i ówdzie stwardnienia u obojga współuczestników, lepka od gwałtownego pocierania skóra, czy też to nieuporządkowanie włosów prowadzące do szaleństwa pociągnięć i spleceń. Jeśli jeszcze dodać zapach rozszalałych w akcji wydzielniczej narządów, świadomie dopełnimy OBRAZY estetyki procesu, co w sumie w jakiś pokrętny sposób ponownie roznieca dalszą potrzebę dziwaczności doznania.
W skrajnej niewygodzie, wykręceniu ciała, naciągnieciu rąk i nóg i znowu rąk, czy nawet wyzwolonym przez ostre pchanie bólu, który w percepcji aktu nadzwyczaj bywa przyjemny, rodzi się znów wydziwaczone natężenie niepodobne do żadnego procesu wyczekiwania i koncentracji znanego z szarego życia codziennego, a pochłaniające niczym ostateczność. Proces tej cielesnej ekwilibrystyki aktywizuje tysiące, jeśli nie miliony zakończeń nerwowych. Dodane do relacji ogólnocielesnych blisko osiem tysięcy pobudzonych w najistotniejszych tarciach narządów genitalnych zakończeń nerwowych musi eksplodować w jednolitym i możliwie najdłuższym akcie rozładowania szczytującego napięcia. Porównałbym to tylko do przechodzącej, miotającej błyskawicami burzy.
A co z nieudacznikami, zapytacie?
Niespełnienie wyzwala w jednostce rozpacz i agresję, potrzebę szybkiego powtórzenia zalotów, pieszczot i zdobywania.
A stojący z boku malkontenci?
Kompletny brak udziału w orgiach pociąga za sobą wrażenie odcięcia od podstawowych prądów egzystencji, oderwania od toczącej swe gwałtowne i jedyne właściwe nurty przyrody. Niespełnienie wybucha uczuciem nieszczęścia z obecności na tym padole. Bo na cóż nam nieme świadkowanie temu, co tuż obok i na wskroś? Przyglądanie się milionowym, miliardowym populacjom spółkującym na wszelką możliwą nutę indywidualności i ich płynącej z tego faktu radości przeżywania jedynie istotnej w życiu chwili?
Co gorsza, poczucie samotności i wyobcowania staje się motorem nie całkiem uzasadnionych logicznie poszukiwań i źródłem rosnącego napięcia tak podobnego do wydziwaczonego wykręcenia ciała, o którym wspominałem wcześniej. Proces narasta, by w końcu zamienić się w emocjonalne kalectwo…
Tacy stojący z boku kończą oczywiście ukarani społecznym ostracyzmem.
I wykluczenie bywa bardzo bolesne. Ciężko je przeżyć w samotności. Wielu fachowców widzi w nim moment narodzin psychoz, psychopatycznych skrzywień i pomysłów na wyegzekwowanie cielesnego wyroku. Morderca wybiera swoją ofiarę właśnie na podstawie własnych, skrywanych głęboko preferencji seksualnych. I nierzadko biedna, pozbawiona życia niczym ogłuszona ryba istota samym geometrycznie nieuporządkowanym, bezwładnym leżeniem doprowadza go do szczytowania. Agresja jest w aspekcie źródłowym niezwykle podobna do orgazmu i odwrotna w efekcie prokreacyjnym.
Piekące uczucie wypukłości, wklęsłości i posuchy może prowadzić do oddania się za pieniądze komukolwiek dysponującemu równie deprawującą rozum wypukłością lub jej przeciwieństwem. Mówimy wtedy o dziwkach obojga płci…

Reszta pod linkiem

 

http://niedobreliterki.wordpress.com/2014/12/21/orgazmiczna-lektura-na-dzien-orgazmu/#more-4361