Pluger – na Ex Fabuli

Pluger

 

PLUGER

Jan Maszczyszyn

Tego dnia poczułem się nadzwyczaj źle.

W środku nocy doznałem wrażenia, że głowa zamienia się w bańkę fermentującego wina. Coś wewnątrz czaszki najpierw napierało na ściankę kości, potem usłyszałem natrętne trzeszczenie i szybkie, suche „pac” jakby wysuwającego się korka. Od setek momentalnie po sobie następujących „pac, pac, pac” pulsował cały dekiel. Jakby łepetyna wraz z jej podstawą zamieniła się nagle w czajnik z gotującym się mydłem i pękające bąble mydlin wypełniły przestrzeń zazwyczaj zarezerwowaną dla mózgu.

Ból napływał falami. Rodził się gdzieś u nasady uszu, wędrował w głąb szyi, spadał do centrum wątroby i agresywnie rozkrzewiał pod czoło, by szybkim marszem odciąć dostęp powietrza do płuc. By w końcu, wydawało się, że na zawsze – zamknąć przeklęty nos, wypełniając straszliwym ciśnieniem zatoki, aż po czubek dużego palca u nogi. Kiedy robiłem zimne okłady na plecy połączone z przysiadami – ustępował ból głowy, a fala mego cierpienia przesuwała się w stronę karku i zimnych łydek. Tam rozpalało się nowe ognisko, skrycie prowadzące do uszkodzenia kręgosłupa. Po godzinie wracał z powrotem pod czaszkę, a ja już nie wiedziałem, jak sobie z nim radzić. Pigułki? Nawet wypluta ślina przestała je rozpuszczać na stole. Miałem tego świństwa pełne usta – i nic.

Nadpływające ławice bólu budziły mój strach. Wydawałem dziki, tępy wrzask, zawsze uwieńczony idiotycznym chichotem, towarzyszącym zazwyczaj natrętnemu łaskotaniu brzucha. Tyle że zasypiałem po nim jak dziecko.

Następnego dnia ból wzmógł się jeszcze bardziej. Obezwładnił mnie szybciej niż dnia poprzedniego i oślepił na całe godziny. Kiedy rano, po zjedzeniu wędzonego łososia zebrało mi się na wymioty, wiedziałem, że sprawa jest poważna. W drodze do sracza nie potrafiłem wykonać tak prostej czynności jak wysmarkanie nosa, czy zerwanie zaschniętych strupów po całonocnym drapaniu twarzy. Miałem też wrażenie wzrostu czegoś miękkiego na dnie gardła. Wreszcie zebrałem się na odwagę. Przystanąłem. Wepchnąłem palec w jamę ust najgłębiej jak potrafiłem i zepchnąłem wyrostek w dół. Wypadł niespodziewanie z gniazda tkanki.

A ja odruchowo… to połknąłem?

Nie chciałem pakować się z byle czym do lekarza rodzinnego w zawsze zatłoczonej przychodni rejonowej Greenvale Village. Samo niekończące się wypełnianie kwestionariusza ubezpieczalni, podań o zniżki rządowe, czy stanowe bonusy zdrowotne, doprowadzało mnie do ataku szewskiej pasji. Z dwojga złego wybrałem zakładowe centrum pomocy medycznej.

Siedział tam mój kumpel po instruktażu pierwszej pomocy. Czasami brali go na produkcję i pozostawało samodzielne borykanie się z milionem przycisków, kabli i wtyczek. W fabryce każdy znał się na kilku podstawowych starterach automatu medycznego, a co zdolniejsi opanowali nawet metody wydawania trafnej autodiagnozy, a z kolei ci naprawdę sprytni dawali radę blokadom programu wydruku nielegalnych formularzy rządowych, czyli: L4 plus recepty zniżkowe dla emerytów – zawsze cudowne 3.20$ za „flakon” medykamentów.

Otworzyłem cicho drzwi. Nieśmiało wszedłem do pomieszczenia „Pierwszej pomocy.”. Zapach leków i jarzeniówek rozpalonych ponad stołem operacyjnym zawsze budziły mój respekt. Usłyszałem dyskretne chrząknięcie.

– Cześć, Steve – rzuciłem do ukrytego w ciemnym kącie pokoju kolegi.

– Cześć, Ralph. Co cię sprowadza? – zapytał, widząc moje niecodziennie przestępowanie z nogi na nogę i zgorzkniały wyraz twarzy.

– Mam od tygodnia cholerny, nieustępliwy ból głowy.

– Od czego? – Przyglądał się długim liniom zadrapań na mojej twarzy.

– A wiesz, chyba czyszcząc ucho wpakowałem sobie mały palec za głęboko. Czuję przeciąg przez cały łeb.

– Myślisz, że ból powodują tylko wadliwie działające narządy? Mogą boleć zainfekowane tkanki, a nawet podrażniona słońcem skóra.

Uśmiechnąłem się głupio. Kompletnie nie znałem się na anatomii. Mógł mi wmówić, co chciał…

– Coś piłeś?

– No, właśnie nic.

– No, to mamy problem – powiedział, wskazując krzesło naprzeciw. – Siadaj. Zrobimy skan tomograficzny – mówiąc, ustawiał aparaturę, rzutując wiązki skanerów na krzesło. – I wyluzuj. Wszyscy jesteśmy śmiertelni..

– Aleś mnie pocieszył.

Dalsza część pod linkiem poniżej proszę:

Pluger

http://exfabula.thetosters.pl/?p=355