Missing You Both

Utraciłem już w tym roku dwóch genialnych przyjaciół. Ludzi, którzy zainspirowali moje życie. Jednym był Andrzej Wolski. Fantasta i burzyciel zastanego świata. Marzyciel taki jak ja.
Drugim on…Maciej Parowski – był dla mnie niczym surowy ojciec – oddalony, potężny i nieosiągalny. Dzierżył bowiem władzę ponad rodzima budowlą polskiej fantastyki, stróżował jej strukturze i dbał o wszystkie jej jakości. Jak do surowego ojca bałem się podejśc, czujac zawsze obezwładniający respekt i pokore. Pragnąłem jednak jakiegoś słowa. Marzyłem o nim. Mogło to być słowo zachęty albo skarcenia, ale objawem miało być jakiegokolwiek zauważenia. No, cóż… tak miałem. I doczekałem się. Usłyszałem. Nadesłał jakoś sam od siebie…Odnajdziecie jego słowa na obwolucie jednego z tomów Trylogii Solarnej. Fragmenty pochodzą z książki, która być może nigdy nie będzie opublikowana. Bo jest niedkończona.
On, jak i Andrzej pozostawili w mym sercu wielki smutek.
Tak bardzo chciałem ich jeszcze raz spotkać…



Maszczyszyn Jan (1960)

Urodzony w Bytomiu. Laureat II konkursu
literackiego „Fantastyki” rozstrzygniętego we wrześniu
1987 roku; był drugi za Markiem S. Huberathem.
Wbrew obiegowej opinii Sapkowski z „Wiedźminem”
zajął dopiero trzecie równorzędne miejsce obok
Aleksandra Bukowieckiego („Sensorita i Ferty”) oraz
Marka Dyszlewskiego, autora opowiadania „Zasięg”.
Ale to AS i Huberath okazali się najbardziej
przyszłościowym odkryciem pisma. Maszczyszyn –
jednym z większych drukujących w nim oryginałów.
Dla młodszych fanów człowiek legenda i postać
enigmatyczna, bo od 1989 roku na emigracji w
Australii. Ściągnął go stamtąd na miesiąc Wojtek
Sedeńko, na Nidzicki festiwal AD 2016, i wydał parę
książek starych i nowych. Debiutował Janek w „Nowym
Wyrazie” opowiadaniem „Strażnik” (1977), miał teksty
w „Politechniku” ( nie za mojej kadencji), w „Faktach”,
„Merkuriuszu”, sporo drukował w fanzinie
„Somnambul” 1 , który współtworzył. Pokazał go potem
Wójcik w „Spotkaniach w Przestworzach”, wziął
Andrzej Szatkowski do antologii Almapress „Dira
Necessitas”.
Tak czy owak, kiedy pojawiła się „Fantastyka”, był
już Maszczyszyn bohaterem środowiskowej legendy o
utalentowany autorze skrzywdzonym przez wydawniczy


1 Pierwszy fanzin w Polsce, wydawany w Bytomiu w latach
1978-1979.

establishment. Rafał A. Ziemkiewicz z kolegami wzięli
Jana na buntownicze sztandary, powtarzając mem o
„zmarnowanym talencie Maszczyzyna”. Strasznego
czynu dopuścili się szefowie działu prozy SF w
„Problemach” – najpierw Konrad Fiałkowski, potem
Lech Jęczmyk. W tekście „Generacja wcześniaków” w
którym gromił Rafała plon II-giego konkursu i moją
teorię fantastycznych pokoleń, mem o zmarnowanym
talencie wraca jak złowrogie memento, że będę/jestem
jeszcze gorszy niż oni.
W realu wyglądało ten konflikt inaczej. Dość rzec,
że w Nidzicy, Jan i Lech serdecznie się przywitali,
później w prywatnej rozmowie Leszek wyrażał się o
nim z uznaniem i zakłopotaniem. Pisze Maszczyszyn
trudną prozę. To jest literatura ewidentnie dla
smakoszy, zakręcona (tak ją określił w liście do mnie
Sedeńko), rozchlupotana (jak mówił kiedyś Jęczmyk o
Żwikiewiczu). Można to promować, zachwycać się, ale
też należy dobrze wybrać odbiorcę, adresata, bo nie
każdy to kupi. Oto dwa fragmenty na próbę:
Początek nagrodzonego opowiadania „Ciernie”
(„Fantastyka” 8/1986):
Światło było ciężkie i sztywne. W jego blasku twarz
miała fakturę suchej żywicznej bryły. Szalony artysta
napiął w niej nici zmarszczek, zasklepił skórą guzowate
twory i głębokie wyrwy. Osadził oczy, które wydawały
się najżywotniejsze i ledwo zaznaczył brwi, jakby nie
przekonany o potrzebie ich istnienia. W tym straszny
świetle wydawało się, że szkielet usiłuje połknąć ciało.
Usta niemal całkowicie zapadły się w bezzębną jamę.

Policzki, szare i wyschnięte, uporczywie wciągały
dziąsła. Głowa przyprószonej bielą włosów, wznosiła
się na krótkiej, chudej szyi, a drobna szczęka drgała z
cichym mlaskaniem języka.
Ten człowiek żył…
Luźna szata, jaką nosił, była poplamiona i zmięta.
Dłonie, które dodatkowo dziwnie mu drżały, miały
przygnębiający odcień brązu, a długie paznokcie
przypominały plastry żółtego wosku, który tylko
przypadkowo zlepił czubki palców.
I fragment opowiadania „Spokój przeklętych
myśli” pomieszczonego w antologii „Dira necesssitas”
(1988):
Zamierzali odejść , gdy nagle ich czujność zbudził
ruch w pokoju. To Jervis odepchnął się od leżącej
siostry i nagi zbliżył się do drzwi… Arpys krzyknęła…
nie miała twarzy. Na jej miejscu lśniła naciągnięta,
szpetna skóra… Wypinała ją tylko kość nosowa,
wydłużał podbródek. Zagulgotał przeraźliwie, zanim z
trzaskiem zamknął drzwi. Rat patrzył w najwyższym
stopniu zdumiony. Coś – zaczynało działać, nie całkiem
tak jak chciał.
Umowny bo liczący sobie kilka tysięcy lat starzec z
pierwszej sceny „Cierni” wraz z grupką mu podobnych
czują że umierają, rozsypują się fizjologicznie i
mentalnie. Pierwsza odeszła najtwardsza z nich Twyrdy,
kobieta pod której urokiem wszyscy pozostawali. Ale
może nie umarła tylko zniknęła im z oczu, bo podróżuje
w czasie specjalnymi rurami emisyjnymi, w których
można się cofnąć do fazy niemowlęctwa, swojej i

cudzej, w ogóle zniknąć. Bohater rusza tam za nią,
nasłuchuję sygnałów, spotyka żarłoczne potwory, a na
końcu gromadę spopielałych dzieciaków, które chcą
żyć. Choćby kosztem ich, starców… Opisane to jest z
wyszukanym estetyzmem, jeśli w ogóle jest to estetyka
(no ale w przypadku Beksińskiego jest, więc czemu nie
tu?) frazą zawiłą śpiewną, jakby świadomą że będzie
czytana. Język Maszyczyna jest zaprzeczeniem
przezroczystości, skupia uwagę na sobie. Tutaj to nie
błąd, bo nie chodzi mówiąc umownie o prozę
inżyniera, socjologa, dysydenta, tylko językowego
malarza surrealisty. Oto świadomie wybrana poetyka
albo rodzaj duchowego przymusu czy literackiego
modus operandi, którego autor nie potrafi zmienić
„Spokój przeklętych myśli” to też relacja o podróży
przez czas, przez pamięć i wyobrażenia chorego
psychicznie chłopaka. Udają się w ową podróż,
wchodząc w świat wspomnień chorego, jego siostra i
zakochany w niej facet. Próbują modyfikować jego złe
traumatyczne przeżycia. Poetyka transu, koszmarnego
snu, nakłada się na wspomnienie wydarzeń w których
we troje uczestniczyli, w sytuacjach dobrych złych.
Pierwotnie zainteresowani tylko chorym, jego
bezpieczeństwem, wpadają w przerażając opały. 2
Zresztą sami stają się dla siebie niebezpieczni,
dodatkowo zagraża im spotężniały chory, już nie ofiara
a agresor. Zjawy, złośliwe zmiennokształtne potwory


2 Wszystko to razem przypomina intrygę późniejszego o 13 lat
filmu Tarsema „Cela”; tam również bohaterka udająca się w mentalną
terapeutyczną podróż zakłada specjalny kombinezon.

osaczają ich niby wizje we wzmacniającym koszmar
systemie krzywych zwierciadeł.
Znam tylko te dwa opowiadania. Opisy powieści
wiszą w intrenecie, nie oddadzą tego co jest istotą
prozy Maszczyszyna – totalnego zakręcenia, za którego
próbkę czy probierz opowiadania wystarczą. Już po ich
lekturze można próbować analizować metodę czy
algorytm tej prozy. Pytać z jakich rejonów ducha
czerpie autor, do jakich przeżyć czy wydarzeń się
odwołuje. Jeśli, na co wygląda, do światów w dużej
mierze fikcyjnych, a znamy wielkich mistrzów takiej
literatury (Lovecraft, Poe, Kafka, Lezama Lima – taki
jakim go opisuje Julio Cortazar 3 ), to Maszczyszyn nie
jest naśladowcą tylko autorem aspirującym do tego
samego bractwa. Mamy/mieliśmy i my jeszcze paru
takich jak on – Żwikiewicz, Jastrzębski, Ewa Bury.
Autor powołuje do życia własną upiorną estetykę,
ta proza chwilami staje w miejscu, opisuje jakie

3 Otwieram egzemplarz jego „W osiemdziesiąt światów dokoła
dnia” (Czytelnik 1976) i na stronach 215-16 znajduję właściwy cytat.
Oto u Lezamy w „Paradiso” rzecz „nie dzieje się ani w normalnej
czasoprzestrzeni, ani też nie mieści się w normalnej „życiowej”
psychologii; w jakiś sposób wszystkie i każde z osobna postaci w niej
występujące istnieją raczej w swej esencji, niż są obecne, są bardziej
archetypami niż typami (…) Poruszają się jakby poza historią, w jakiejś
historii „bezwzględnej”, i porozumiewają się między sobą ponad
czytelnikiem i ponad wszystkimi bezpośrednimi okolicznościami
opowiadania, językiem, który zawsze i wszędzie jest ten sam i który
przy jakichkolwiek próbach uprawdopodobnienia go w dziedzinie
psychologicznej lub kulturalnej natychmiast przemienia w coś wręcz
nie do przyjęcia.

okropności, dziwne duchowe stany, to jest manieryczne
ale co jakiś czas daje nam wgląd w sprawy poważne, w
istotne emocje wcale nie zaczerpnięte z konwencji tylko
z wizjonerskiego daru. Pisząc „Ciernie” miał nie więcej
niż 27 lat, a znalazłem tam dużo literackiej dojrzałej
introspekcyjnej wiedzy. I dużo artystycznych emocji
nieprzekładalnych na retorykę użytkową. Zero w tym
aluzji, ideowej perswazji, indoktrynacji. Maszczyszyn
rządzi czytelniczymi snami, ale też daje je tym, którzy
snów nie maja, bądź nie zdążyli ich zapisać. Autor hasła
w Sedeńkowej Encyklopedii fantastyki, nazywa prozę
Maszczyszyna fiksacyjną. Nic w tym obraźliwego,
chodzi o to, że Jan zatrzymuje swoja uwagę, fiksuje się,
na jakiejś sprawie i drąży ją z uporem szaleńca. Podoba
mi się ta definicja.