Stylizacja
Gdyby ktoś, chciał zapytać, skąd bierze się w moich powieściach ta ubiegło wieczna stylizacja? —to odpowiem, że nie jest ona wyłącznie wynikiem tradycyjnie pisanej fantastyki, powrotem do genezy i źródła słowa, ale również i przede wszystkim moim ukłonem do piękna ojczystego języka, które to w takim oddaleniu ceni się najwyżej – jest przetrwalnikiem naszej polskiej duszy.
Baśniowym latarnikiem…
I z tej perspektywy patrząc miły czytelnik dojrzy, iż ukochałem na nowo układające się wokół mnie słowa. Nabrało ono otoczenie w ciągu tych trzydziestu lat kolorytu moich myśli. Dżiś właśnie mija ta magiczna cyfra. 18 grudnia 1989 roku miało miejsce moje lądowanie w tym kraju. Świat, do którego przywiodły mnie losy z czasem przestał być obcą mi wyspą. Wrosłem weń i wydoroślałem. Stąd zapraszam do kątów, które mnie urzekły – jako Polaka i już Tubylca.
Prolog opowieści przyniesie nas do Cape Liptrap, jednego z najbardziej uroczych zakątków znanego mi w stanie Victoria wybrzeża oceanicznego. Zaraz w kilku słowach postaram się go opisać .
Zatem…zaczynajmy.
W latach dziewięćdziesiątych sporo czytałem. Była to w większości literatura popularnonaukowa poświęcona głównie publikacjom tematycznym z zakresu kosmologii i paleontologii. Ogromne wrażenie zrobił wtedy na mnie Stephan Jay Gould ze swoim „Wspaniałym światem Burgess Shale.”
Pamiętam, że zaraz potem wstąpiłem w szeregi stowarzyszenia The Fossils Collectors, które miało swoje zebrania i wystawy w La Trobe University. Zjeżdżało się grono aparatôw i wychwalało własne kolekcje, cedząc farmazony i nie puszczając pary z gęby o lokalizacjach. Poznałem tam kilka szczególnych postaci. I jedna z nich, rodowity Australijczyk o dziobatej twarzy i wzroku sępa; wtajemniczyła mnie w usytuowanie dwóch pobliskich formacji skalnych zawierających skamieniałe trylobity. Rozrzut 300 km, ale co to jest w skali tego kontynentu? Akurat te skorupiaki – organizmy kambryjskie, prócz Amonitów najbardziej mnie fascynowały. Pamiętałem, że będąc w Polsce najbliższe mi skały zawierające okazy tej sedymentacji były dla mnie nieosiągalne ? złoża leżały aż w Czechach. Zatem zachęcony średnim datowaniem na 425 mln lat ruszyłem na poszukiwania. Jak wspomniałem…Zostałem poinformowany o dwóch punktach. Pierwszym był śmietnik w okolicach górskiej miejscowości Kinglake, gdzie młodzi studenci uniwersytetu grzebali w wydzielonym lokalnie zrzucie skalnym. Notabene pełnym jadowitych żmij, drugim natomiast był właśnie powieściowy Cape Liptrap, a ściślej mieszcząca się w jego pobliżu otwarta zatoka Waratah Bay i Walkerville. Tam właśnie w dżdżysty dzień wybrałem się po raz pierwszy ze starszą córką Natalią odnajdując jedynie plagę lisów, błoto, dziury i surowe, smagające arktycznymi wiatrami morze. Aż po latarnię morską ląd ten nasz straszył. Niosły się od oceanu szkwały, mgły jak demony, błyski i wały złowrogich chmur. Jednym słowem… nie chciano nas tam. A jednak. Coś jest w człowieku, że takie przeciwności tylko go w miejscu, czy osobie doszczętnie rozkochują. Odwiedzałem to miejsce potem niezliczoną ilość razy. Dokonywałem odkryć, poszerzałem zbiory, własną wiedzę o tym zakątku i chłonąc niezapomniane widoki aż od górzystego półwyspu Willson Prom, przez zatokę, Sandy Point aż po Inverlock coraz bardziej duszą w te krajobrazy przenikałem. Brakowało mi tylko fajki, by zaciągać się dymem, kroczyć ciężko i puszczać kółka starym bosmańskim zwyczajem… ? za każdym razem gdy falami przyboju popisywało się morze.