Gorące dni – zakończenie Trylogii Solarnej

 

 

 

 

 

 

 

 

14045547_1388079954553016_1974205741117829028_n

 

 

Na trylogię solarną składają się „Światy solarne”, „Światy Alonbee” oraz „Hrabianka Asperia”. W sumie tysiąc pięćset stron niezwykłej przygodowej akcji rozgrywającej się na arenie galaktycznego jądra w systemie planetarnym do złudzenia przypominającym nasz własny. Planety noszą nawet te same znajome skądinąd nazwy. To akurat można wytłumaczyć migracją na gigantyczną skalę, a nawet będąc bliżej prawdy porwaniem na skalę podobną… Ale, że spotkamy te same kontynenty, jak to wyjaśnić? Trójwymiarowym planetarnym wydrukiem na wprost niewyobrażalnym poziomie kosmicznej ingerencji? Coś w tym jest. Chyba właśnie tak. Tyle, że wszystkie globy są zamieszkałe przez istoty, których istnienie w wieku dziewiętnastym uważano za prawdopodobne.

Planetą, która jest kolebką ludzkości w powieści jest jednak Wenus. Stąd wyrusza na podbój jej potęga. Prężna rasa ludzka kolonizuje Marsa, ziemski Księżyc – Lunę i wszystkie pozostałe satelity odmienne od znanych nam z rzeczywistości – na przykład Amirionę – księżyc Wenus. Nie udaje się sztuka tylko z Ziemią.

Jest w tej planecie coś dziwnego, coś co spowoduje, że od pierwszej do ostatniej strony tego cyklu zostaniemy wciągnięci w niekończącą się kosmiczną awanturę, napotykając tajemne moce, parszywych Shetti, pazernych i w końcu znienawidzonych Alonbee i Houlotee. Wreszcie do owego panteonu istnień galaktycznych dołączą legendarni Hadowie i niemniej tajemniczy Ista Granth.

Skąd w jednym miejscu aż taka różnorodność napotykanych ras? Czyżbyśmy mieli do czynienia z Enklawą, ochronką dla inteligencji w kosmosie poznanych , w której wszelkimi środkami rasy panujące pragną nie tylko utrzymać równowagę biologiczną, nie tylko że oferują rozwojowi wszelakich form cieplarniane warunki, ale również zajmują się genetyczną inżynierią i usprawnieniami?

Czyżby przestrzeń ta służyła , jako wielkie laboratorium, gdzie z dostępnych wielce obiecujących form zwierzęcych za pomocą wysoko wyspecjalizowanych protez próbowano wytworzyć nowe gatunki rozumne?

Czy im się – to jest przeklętym Alonbee proceder udaje?

Owszem, opierają na pseudo humanitarnej idei nawet gigantyczny przemysł protetyczny, a przy okazji uzależniają klienta na wsze czasy od dostaw tegoż sprzętu. I znowu pytamy: czy to już wszystko ? Czy jeszcze autor coś ukrywa dla żądnego przygód rozczytanego klienta?

Ależ tak, to dopiero początek akurat tego wątku. Przecież istnieje starożytność, ta pisana w milionach lat historii wstecz. Harrah Czternasta imperatorka rasy Alonbee posiada na swych włościach bibliotekę szkatułową, a w niej bagatela – tysiące antycznych pojemników służących jako miniaturowa , przenośna nisza ekologiczna dla osobnika samoewoluującego lub jego organów, od których wymaga się na życzenie większej funkcjonalności.

Jak się to wszystko kończy? Gdzie jest kres tej szalonej organicznej zabawy w demiurga?

A na dotarcie do szczegółów zapraszam do książki, cyt!!! – do książek już teraz trzech w wydaniu papierowym – w najlepszym wydawnictwie fantastycznej literatury pod prawdziwym ziemskim Słońcem – Solaris!

https://solarisnet.pl/…/plugin/WceSolarisnet-Search/act/main

Cóż mówi nam sam autor?

Steampunk to kapitalna fantastyka światów alternatywnych, które nie mają odpowiednika w teraźniejszości i nie muszą się sprawdzić. Co z tego wynika? Otóż przyjęta forma oznacza totalną wolność kreatywną. Piszący może puścić wodze niepohamowanej fantazji, oprzeć na faktach naukowych nowe teorie i korzystając z danych historycznych zagłębić się w nieprawdopodobne konkluzje. I tutaj dochodzimy do sedna. Od zawsze chyba pasjonowałem się astronomią i paleontologią. Natychmiast przyszła mi do głowy pewna myśl; steampunk mógłby być żywym dynamicznym medium inspiracyjnym, co gdyby użyć szablonu znanego nie tylko Juliuszowi Vernowi, reguły – przez przygodę do edukacji? Niekoniecznie miałbym czelność kogokolwiek edukować, ale już agitować- czemu nie? Robiłbym to przecież z przynależną przedmiotowi pasją, kocham kosmologię. Wyciągnąłem więc z historii nauki wszystkie znane mi dziwaczne fakty, w tym legendarny eter i przy ich pomocy zbudowałem świat odległej enklawy, to jest swego rodzaju strefy Dysona o wysokim stopniu nieprawdopodobieństwa. Sam Dyson zresztą pofolgował sobie ostro ze swoją teorią. Następnie przeciwstawiłem temu światu nasze współczesne teorie naukowe. Trzy lata intensywnych poszukiwań, wynajdowania teorii, dyskusji i artykułów zaowocowały trylogią. Poszerzanie owej wiedzy było fascynujące. Zasada antropiczna w jej aspektach zajmująca, a teorie ewolucyjne warte pochylenia. Mam nadzieję, że nigdzie nie popełniłem rażącego błędu. Efekt jest interesujący. Udało mi się stworzyć, kto wie czy tylko fikcyjną teorię Pararelionu, którą wyznają rasy obecne na kartach powieściowych?

A oto, co pisze o Trylogii Solarnej sam Wydawca:

Dostaję propozycje wydawnicze codziennie. Czasem dwie a nawet trzy dziennie. Opowiadania, powieści, całe trylogie na raz.
Czasem przychodzą jednak niespodzianki, jak powieść Światy Solarne od Janka Maszczyszyna. Autora znanego mi z fanzinów, laureata drugiego konkursu miesięcznika „Fantastyka”. Nad takimi propozycjami pochylam się chętniej. Powieść Jana, mieszkającego od wielu lat w Australii, należy do gatunku zwanego steampunkiem, który – przyznaję – jest mi dość obcy i mało pociągający. Jego słabość tkwi bowiem już w samych założeniach – wszystko na parę, statki kosmiczne na węgiel, komputery wzorowane na maszynie liczącej Babbage’a itp. Ale jako miłośnik fantastyki potrafię czasem zawiesić niewiarę na kołkach, tak jak przy lekturze Tolkiena – którego lektura, pamiętam jak dziś – mocno mnie z początku irytowała i odrzucała.
Steampunk posłużył jednak Maszczyszynowi do zbudowania niepowtarzalnej, niezwykłej kosmogonii, w której znane nam prawa fizyczne właściwie nie istnieją albo funkcjonują w sposób inny. Nie są to jednak czyste fantazje autora, ale podparte wiedzą na temat różnych teorii kosmologicznych. Maszczyszyn zbudował Enklawę, w której funkcjonują miliony planet, będącą swoistego rodzaju sferą Dysona (wręcz inteligentną), narażoną na reakcje, często nienawistne, Reliktorów, czyli sług hipotetycznego pierwszego demiurga. Cywilizacje, które żyją w Enklawie, w której organizmy mogą przeżyć nawet w próżni, a statki – kotły poruszają się z olbrzymimi prędkościami, mocno ingerują w swój materiał genetyczny, doskonaląc co się tylko da. Tworzone w ten sposób byty mechaniczno-biologiczne są niezwykle oryginalnym pomysłem, a już ich sposoby rozmnażania wywołują grymas lub wstręt. Ale Maszczyszyn w ten świat wtrącił wiele innych pomysłów, dotąd niespotykanych w polskiej SF, i to od razu na potężną skalę. Byty szkatułowe, matryce genetyczne, Blask – czyli substancja energetyczna… I wiele innych. Ich opisy w pierwszym tomie atakują nasze pojmowanie świata, wywołując wręcz dezorientację. A to wszystko dzieje się wokół kosmicznych bitew, strzelanek i pojedynków – mamy wszak do czynienia z literaturą popularną, steampunkiem. Steampunkiem, jakiego w Polsce nikt dotąd nie napisał. Możemy się poczuć jak obywatele końca XIX wieku, czytelnicy Julesa Verne’a, kiedy to różne naukowe czy pseudonaukowe idee rozpatrywano z wielką powagą, a świat przyspieszał szybciej od bolidu Formuły 1.Powieść rozrosła się Maszczyszynowi do 3 tomów. I my je wydamy, bo to naprawdę oryginalna SF.

17458125_1457422687633746_7637546183614069368_n
Co mówią klienci?

Pomimo tego, że „Światy Solarne” Jana Maszczyszyna (Jahusza)przeczytałem już jakiś czas temu, to do dzisiaj nie mogę się jakoś po tej lekturze otrząsnąć. I nie chodzi tu bynajmniej o to, że książka jest raczej poważna i trudna w odbiorze. Że niektóre fragmenty trzeba czytać po kilka razy. Że zaskakuje rozwiązaniami. Że podczas lektury człowiek cały czas powinien być skoncentrowany w maksymalnym stopniu, bo nawet chwilowe rozluźnienie umysłu natychmiast powodowało wybicie z czytelniczego rytmu. To mi w ogóle nie przeszkadzało. Każdy, kto choć trochę zna prozę Jana Maszczyszyna wie, że w jego twórczości nie należy się raczej spodziewać tekstów łatwych, lekkich i przyjemnych. Że Jahusz lubuje się wręcz w opisywaniu rzeczywistości wykręconej, przeinaczonej, wyjątkowo dekadenckiej, niemal na krawędzi fizycznego rozkładu, a na pewno dalekiej od tego, co zwykliśmy uważać za normalność. Że w warstwie pomysłów i wyobrażeń możliwych implikacji przyszłości, wyprzedza o całe lata świetlne wszystkie zastępy naukowców i futurologów razem wziętych. Że zazwyczaj przekracza wszelkie możliwe granice, prowadząc nas w światy i relacje tak odmienne od naszej rzeczywistości, że aż trudne do ogarnięcia zwykłym umysłem. Przy tym robi to w sposób mistrzowsko perfekcyjny, a przede wszystkim bardzo ciekawy dla czytelnika.
Cały czas próbuję jeszcze dociekać, co mnie w tej historii tak naprawdę urzekło? Dlaczego po lekturze „Światów Solarnych” odczuwam niepohamowaną wręcz ochotę polecać przeczytanie tej książki każdemu, kogo tylko spotkam? Polecać, jako pozycji naprawdę wyjątkowej, nowatorskiej i niewątpliwie wzbogacającej rodzimą literaturę SF o elementy niespotykane do tej pory na naszym gruncie. Co tak naprawdę przeczytałem? Jaki gatunek literacki reprezentuje nowa powieść Jahusza? Jakie przesłanie niesie za sobą? Czy aby na pewno był to Steampunk? Raczej tak, choć mam też i pewne wątpliwości! A może była to nietypowa Space opera z elementami fantastyki naukowej? Czemu nie! A może po prostu powieść przygodowa nawiązująca do klasyki gatunku i takich tuzów jak Juliusz Verne czy Robert Luis Stevenson? Niewątpliwie tak! A może wreszcie genialny melanż łączący w sobie wszystkie te gatunki i kilka innych, nieznanych jeszcze z nazwy? Jak dla mnie, to ostatnie spostrzeżenie jest chyba najbardziej trafne i najlepiej opisujące „Światy Solarne” Jana Maszczyszyna. Z tym, że ostateczną decyzję pozostawiam jednak każdemu czytelnikowi z osobna.
Pomimo ewidentnego zmieszania gatunkowego, książka reklamowana jest jednak przede wszystkim jako pierwsza polska powieść steampunkowa. Zaciekłych zwolenników tego akurat gatunku zapewniam solennie, że nie ma w tym stwierdzeniu krzty przesady. Na kartach powieści znajdą dosłownie przesyt żelaza, pary i technologii nawiązującej jedynie do epoki wielkiej rewolucji przemysłowej. Autor nie stroni bowiem od opisów urządzeń i w sposób bardzo plastyczny ukazuje nam wszelkie cuda techniki parowej jakie tylko przyjdą mu do głowy. Nawet tak nietypowe, jak: majestatyczne marsjańskie balony powietrzne, mechaniczne konie bojowe, wystrzeliwane ze specjalnych wyrzutni pasażerskie rakiety międzyplanetarne, mechaniczno-biologiczne układy protetyczne, czy wreszcie wielkie kotły wojenne służące do podróży międzygwiezdnych. Przy czym cała technologia zawarta w książce oparta jest naprawdę na mechanice. W „Światach Solarnych” nie można odbyć nawet małej podróży w ramach jednego układu gwiezdnego, bez przestawiania dziesiątków skomplikowanych przekładni, ciągłego kontrolowania zegarów, wizyt w maszynowni, wiecznych napraw kotłów parowych, czy zwykłego ubabrania się po łokcie w smarach i olejach.
Charakterystyczna i ważna jest także warstwa społeczna powieści. Jak przystało na Steampunk, dominują tam XIX wieczne stosunki rodem z wiktoriańskiej Anglii, ze znamienną dla tej epoki patriarchalną pozycją mężczyzn, kultem zachowań dżentelmeńskich i powszechną arogancją elit w stosunku do klas niższych. Na tym tle autor zbudował także arcyciekawą postać głównego bohatera. Jest nim wenusjański arystokrata Sir Ashley Brownhole. Człowiek wyjątkowo wszechstronny. Bogacz, właściciel imperium prasowego, a przy tym czynny dziennikarz, podróżnik i wagabunda w jednym. Zaprzysięgły dżentelmen ze zmodyfikowanym genetycznie układem rozrodczym przypominającym trochę znany ze świata roślin system słupków, kielichów, pyłków i pręcików. Naiwny idealista i romantyk, szarmancki dla kobiet i nie stroniący od flirtów w podróży. Postać równie ciekawa, co dziwaczna. Mniej tolerancyjnych czytelników, przesiąkniętych obecną dzisiaj w Polsce polityczną poprawnością zaskoczą zapewne, a może nawet i zszokują, podbudowane naukowo i wyjątkowo rasistowskie poglądy głównego bohatera na tematy społeczne. Mniamuśne, prawda! Tyle, że jest to tylko część wizji autora.
Co zatem dalej?
Miłośników kosmicznej przygody i Space opery ucieszyć powinien fakt, że większość akcji powieści rozgrywa się w przestrzeni kosmicznej. W tym sensie jest to także typowa powieść drogi. Główną przyczyną podróży jest właśnie romantyczna natura Sir Ashleya. Z miłości do ukochanej Cydonii Hornsby, ziemskiej istoty świetlistej, uprowadzonej przez okrutną rasę drewnopodobnych najeźdźców, gotów jest on porzucić wszystko i niczym błędny rycerz, nie bacząc na niebezpieczeństwa wyruszyć w szaleńczą pogoń, aż do samego centrum galaktyki. Przy czym podróż ta jest wyjątkowo bogata w wydarzenia. Kosmos w wydaniu Jana Maszczyszyna nie jest bowiem przestrzenią pustą. Wręcz przeciwnie. Zapełniają ją wyrafinowane i potężne cywilizacje. Obce, niezrozumiałe w swych zamiarach dla człowieka i wyjątkowo okrutne. Dysponujące przy tym potężnym zasobem technologicznym. Prawdziwe imperia galaktyczne, z których bodajże najgorszą, najbardziej oślizłą, kłamliwą i wredną jest rybia cywilizacja Alonbee, przedstawicieli której możemy podziwiać w pełnej krasie na okładce książki. W podróży przez bezmiar kosmosu towarzyszy głównemu bohaterowi wypróbowany zastęp przyjaciół, postaci równie kolorowych i ciekawych co on, z których najbardziej intrygującą jest owiana mgłą tajemnicy postać pewnego aborygeńskiego szamana. Człowieka tylko z pozoru prymitywnego, a tak naprawdę, żyjącego jedynie w zgodzie z naturą i głęboko uduchowionego, o niewątpliwych zdolnościach magicznych i niesamowitych wręcz umiejętnościach do fizycznej teleportacji na kosmiczną skalę. To głównie dzięki jego pomocy Sir Ashley Brownhole uchodzi cało z licznych opresji, chociażby tak niebezpiecznych jak udział w monumentalnych bataliach kosmicznych, toczonych niczym wielkie bitwy morskie z użyciem całoburtowych salw armatnich i technik abordażu.
Myliłby się jednak ten, kto by twierdził, że mechanika parowa, kosmiczna mega-przygoda, romantyczna miłość bohaterów, wielkie bitwy rozgrywające się w eterycznej przestrzeni, czy nawet magia, wyczerpują w całości treść przesłania zawartego w tej niesamowitej książce. Stylizacja, przygodowa, fabuła, wyraziste postaci bohaterów i umiejętne budowanie wartkiej akcji są w „Światach solarnych” ważne, jednak moim zdaniem stanowią jedynie tło. Są celowym zabiegiem pisarskim pozwalającym autorowi na to, co lubi najbardziej. – Na powolne wciąganie czytelnika w świat swojej nieograniczonej niczym fantazji. – A zapewniam solennie, że było naprawdę w co dać się wciągnąć. Ja przynajmniej zostałem wchłonięty w stu procentach. Stopniowo, litera po literze, słowo po słowie, zdanie po zdaniu, zagłębiałem się w tekst tylko z pozoru błahy i trywialny w treści, by wreszcie zniknąć tam całkowicie, pochłonięty odkrywaniem nowego, absolutnie nieznanego mi uniwersum. Wyjątkowo tajemniczego i niesamowicie skomplikowanego wszechświata, kierowanego własnymi, odrębnymi i niezrozumiałymi dla przeciętnego człowieka prawami, który tak naprawdę okazał się dla mnie swoistym „antyświatem”. Tak kompletnie obcym od naszego, że przez to, aż wspaniałym. W każdym bądź razie wyjątkowo atrakcyjnym dla spragnionego nowych przeżyć czytelnika.
I na koniec najlepsze! Coś co podobało mi się w książce bodajże najbardziej!
Gdy byłem już niemal pewny, że powoli zbliżam się do końca historii. Że „Światy solarne” za chwilę nie będą miały już dla mnie żadnych tajemnic, że Jan Maszczyszyn opowiedział już wszystko, co miał do przekazania. Że już za moment poznam odpowiedzi na wszystkie nurtujące mnie dotychczas pytania. Nagle, kolejny raz spotyka minie coś zupełnie niespodziewanego. Niesamowita ekscytacja. Twist kompletny. Absolutny i zupełnie nieprzewidziany zwrot akcji. Autor bowiem, niczym wytrawny twórca kryminałów najciekawszą tajemnicę pozostawia dopiero na koniec. Na dodatek ofiarowując oszołomionemu ze zdziwienia czytelnikowi obietnicę dotknięcia czegoś naprawdę Wielkiego i Poważnego… Wielkiej tajemnicy stworzenia…
Ale o tym, to trzeba już przeczytać samemu.

17458072_1457422940967054_2271659988437332292_n

 

Steampunk kojarzy się dość jednoznacznie: panowie i damy w eleganckich ubraniach, oraz świat na pograniczu dawnych, tradycyjnych metod życia i nowoczesności. To garnitur i gogle, miedź i brąz, wszechobecne trybiki z zegarków i maszyny parowe. Tyle z klasyki, uważanej zazwyczaj za tyleż piękną, co kiczowatą i przesadzoną. W literaturze z motywem steampunku zwyczajowe już jest połączenie początków technologii z magią, które stanową mieszankę specyficzną i bardzo urokliwą, bo dającą wyobraźni spore pole do popisu, co zostało wielokrotnie literacko potwierdzone. Czy można dodać w tej kwestii coś więcej, stworzyć coś, co nie będzie powieleniem schematu w ładnej oprawie? Jak się okazuje, można.

Sir Ashley Brownhole jest osobą na stanowisku – właścicielem sporej części agencji prasowych w koloniach wenusjańskich. Jest też dżentelmenem, nie rozstaje się z cylindrem, nie przeklina, damom się zawsze kłania, a wszystkich traktuje z szacunkiem. No, prawie wszystkich… Na Ziemię wyrusza z misją zawodową, wysłany tam przez jeszcze wyżej postawionego kuzyna, który polecił mu zbadać plotki o dziwnym zjawisku, ludziach, którzy uzależniają się od… światła. Ale nie światła słonecznego – chodzi o Blask pochodzący z wnętrza ziemi. Na Wenus dotarły też informacje o dziwnych istotach spadających z nieba, które po prostu wbiły się w ziemię i zaczęły ów Blask wypijać. Jak mus to mus… Ashley na miejscu już spotkał nietypowego towarzysza – trochę ekscentrycznego hrabiego Shankbella, który był tak miły, że pozwolił mu na obejrzenie jednego z tych zjawisk, które wylądowało na terenie jego posiadłości, dodatkowo z przypadku dołącza do nich panna Cydonia Hornsby, mieszkanka przyległego terenu, która uległa wypadkowi, najeżdżając powozem na eksplodującą roślinę w bliskim sąsiedztwie i została przez obu panów pozbierana i doprowadzona do porządku. Hrabia proponuję obojgu gościnę na noc, argumentując to faktem, że oboje są po wyczerpujących przejściach, a i on będzie się czuł lepiej w towarzystwie… jednak dopiero w nocy okazuje się, jakie motywy kierowały nim naprawdę, a była to długa noc.

Zadziwiające, że taki wstęp do fabuły, który zdaje się opisywać już dużo, tak naprawdę obejmuje jedynie niewielką część początku… U Maszczyszyna dużo się dzieje. Wielu rzeczy rzeczy na pewno czytelnikowi nie braknie w tej książce do samego końca: akcji, jej zaskakujących zwrotów, nowych pomysłów, szczegółowości i zaskoczenia. „Światy Solarne” to kosmos – nie tylko dosłownie – są mieszanką idei, która nie daje się określić nawet jako jeden gatunek. Piszą na okładce „Steampunk po polsku”, tymczasem to, co czeka w książce nosi jedynie lekkie znamiona steampunku, będąc raczej dżentelmeńskim science-fiction z przewodnim motywem czegoś, co przedmówca określił jako biopunk – pojęcie dotąd mi nieznane, ale z całą pewnością zostało przyswojone i pokochane. Co do samej akcji jeszcze – może być problematyczna, właśnie ze względu na tę wyjątkową dynamikę, chociaż może należałoby już przyznać, że autor po prostu nie tracił czasu na przejścia, wydarzenie następuje po wydarzeniu w tak nagły sposób, że można się łatwo zgubić w tym, co się właściwie dzieje. Wracaj wtedy czytelniku na poprzednią stronę i szukaj, które to zdanie sugerowało przeniesienie bohaterów do kolejnej lokalizacji. Nadążać da się, ale trzeba uważać, i jest to jedyna jak dotąd książka, w której zaobserwowałam taki problem, co może wynikać z faktu, że w „Światach Solarnych” widziałam początkowo raczej książkę do relaksu umysłowego. A ona zupełnie nie do tego się nadaje.

Motyw biologiczny to to, co trzymało mnie przy tej pozycji pomimo wielokrotnie odczuwanego zniecierpliwienia. Rasa agresorów to istoty zdrewniałe. Tak – ich ciała zbudowane są z drewna, obdarzone są rozumem, technologią (w zastępstwie kończyn budują sobie mechaniczne protezy! Rany julek…), i bardzo potrzebują tego, co we wnętrzu Ziemi drzemie. Znamienny jest fakt, że ich organizmy oraz ludzkie mają, mimo pozornie absolutnych różnic, pewne powinowactwo: „zarażają się” wzajemnie własnymi tkankami. W drewnie przybyszy (Kloców… co za dosadne określenie, zupełnie nieeleganckie) może rozwinąć się mięsień, gdy zostanie zainfekowane ludzkimi komórkami, co powoduje jego gnicie, natomiast zdrewnienia pojawiające się w organizmach ludzi po kontakcie z drzazgami obcych wywołuje obumieranie ciała wokół, i może prowadzić do śmierci niemiłą drogą przez szaleństwo. W książce pojawia się cała gama istot i osób „zmieszanych” w ten sposób, z różnym (choć zawsze niekorzystnym) skutkiem. Ale to nie wszystko w temacie biologii: specyficznie pojęta nowoczesność objęła wśród ludzi także sferę seksu i związanej z tym obyczajowości. Ludzkość podzieliła się na dwa obozy: tradycjonalistów, którzy lubią seks takim, jaki go znamy, określanych tu jako nieokrzesańcy i brutale (kobiety też, tak), oraz właśnie dżentelmeni, którzy przeszli przemianę i rozmnażają się za pomocą… pyłków. Ot, zapylanie, zarodniki w powietrzu, te sprawy; uznano to za czyste i uprzejmiejsze podejście do rzeczy. Wielbiciele Lema na pewno kojarzą motyw. Kosmos, prawda?

Wspomniałam, że nie brakuje w książce motywów wywołujących zdziwienie, a tym, który sprawił, że szczęka mi opadła jest prosty, staroświecki i wręcz absurdalny przez to… rasizm. Skrajna dyskryminacja ludzi rasy czarnej, których autor potraktował przewrotnie, czyniąc z nich aż dwie przeciwstawne odmiany: niewolników pozbawionych niemal ludzkich odruchów, oraz wysoko rozwiniętych (wyżej, wiele wyżej od białych ludzi) Aborygenów, którzy, mimo plemiennych tradycji obejmujących także wygląd, jakie możemy sobie swobodnie wyobrazić na podstawie znanych nam z filmów przyrodniczych obrazków, opanowali nie tylko technikę, ale także sztukę taką, jak teleportacja. Nasz zaprzysięgły rasista, sir Ashley, który niewiele na ten temat właściwie wie, będzie miał ciężki orzech do zgryzienia. I bardzo dobrze, bo od jego teorii na temat różnic rasowych czasem aż się coś czytelnikowi przewraca niemiło w środku. Są Marsjanie, inne dziwne nacje, trzeba było dyskryminować akurat czarnych?…

Pobieżne spojrzenie na okładkę daje wrażenie czystej klasyki gatunku, ale wystarczy spojrzeć dokładniej, by zastanowić się, czy na pewno wszystko z zawartymi tam obrazami jest w porządku. Przeczytanie fragmentu książki już wiele wyjaśnia, jest to bowiem zbiór motywów z jej treści. Zaprojektowana przez panią o nazwisku takim, jak autor – zakładam, że była to żona, ale mogę się mylić – jest specyficznie ładna, stylowa i odpowiednio do zawartości tomiku niepokojąca. Sama w sobie okładka jest jednak średniej jakości, ponieważ szybko się niszczy, pokrywająca ją przezroczysta folia odkleja się i wygląda nieestetycznie. A szkoda. Jeśli ktoś przygarnie tą pozycję na własność, najlepiej od razu pokusić się o jakąś dodatkową oprawę zabezpieczającą.

Maszczyszyn nie posługuje się językiem ciężkim czy niezrozumiałym, konfundujące jednak jest w jego stylu to, jak szybko wprowadza w życie kolejne pomysły i w jakim tempie zmieniają się u niego wydarzenia. Rzecz wymaga – i stanowczo zasługuje na to – poświęcenia jej odpowiedniego czasu i uwagi. I nade wszystko – cierpliwości! Bo gdy zagłębić się w akcję, pozostaje już tylko trzymać łatwo tłukące się rzeczy z daleka i ostrzec wrażliwe osoby wokół, by nie zwracały uwagi, jakiekolwiek dźwięki usłyszą. Panu autorowi gratuluję tego, jak zmyślnie potrafi doprowadzać co chwila do przekonania, że już więcej nie da się tu wymyśleć, i za każdą kolejną stroną zaskakiwać – drogi czytelniku, jeszcze mało widziałeś, poczekaj. Książka jest inna, dziwna, nie dająca się ująć w jedne, określone ramy gatunkowe, mało tego: miesza co dziwniejsze podgatunki, by stworzyć z nich coś swojego. A to naprawdę spore osiągnięcie. Koniecznie pamiętać, by wziąć głęboki wdech przed czytaniem.

http://asafewarmplacewithbooks.blogspot.com/…/biopunk-po-dz…

14040163_1388075771220101_5263296741648362145_n   o tyle ciekawe, że pokazujące motywy rodem z hard science fiction: podróże kosmiczne czy kolonizacja planet, choć wszystko operuje w sztafażu iście steampunkowym, niemal cała technologia opiera się na napędzie parowym, a i moda obraca się wokół łask wyjętych z Wieku Pary, acz nieco podrasowanych. Maszczyszyn przedstawia nam uniwersum, w którym doszło do kolonizacji planet, ludzkość postanowiła pójść w zupełnie innym kierunku niż ten znany nam z kart historii (jeżeli chodzi o rozwój technologiczny), a Ziemia jest światem dość słabo rozwiniętym w porównaniu z Marsem czy Wenus. Autor nie zatrzymuje się tylko na tym i na ową rzeczywistość zrzuca szereg katastrof, w tym inwazję obcych, ale również serwuje kilka pozytywnych modyfikacji w prawach fizyki… Tego wszystkiego w lekturze tak dużo, że aż szkoda odbierać czytelnikom przyjemność z odkrywania owych smaczków.Światy Solarne to powieść przenosząca nas w inną rzeczywistość, która spełnia wszelkie wymogi rzeczywistości steampunkowej. Mamy więc technologię wziętą z XIX wieku, ale udoskonaloną tak, że parowe statki przemierzają kosmos. Mamy Układ Słoneczny, którego wszystkie planety są zamieszkane, a Ziemia jest w tym układzie światem zacofanym, peryferyjnym – prym wiodą Merkury, Mars i Wenus.

Na ten system napadają najeźdźcy z kosmosu, a przypomina to trochę steampunkową wersję “Wojny światów” Wellsa.

Przestrzeń kosmiczna wypełniona jest eterem, którym wyszkolony człowiek – czy może raczej humonoid rasy ludzkiej, może oddychać. Aborygeni z kontynentu Australion, czyli u nas Australii, potrafią się dzięki swojej magii teleportować. Humanoidzi mają różne ciekawe sposoby rozmnażania i czasu płodnego, które wprowadzają czytelnika w konsternację, dopóki się w trakcie lektury nie przestawi na wytwory rozbuchanej wyobraźni Maszczyszyna.

Bo przestawić się trzeba koniecznie – powieść jest zakręcona, przewrotna, łamie stereotypy – musimy się myśleć kategoriami innej fizykę, innej biologii. Nie każdemu taka powieść przypadnie do gustu – niewątpliwie jest jednak ciekawym głosem w rodzimym steampunku.

Recenzje

http://katedra.nast.pl/…/Maszczyszyn-Jan-%C5%9Awiaty-Solar…/

Wszystkie

http://jahusz.com/category/recenzje/

Gdzie kupić?

http://solarisnet.pl/polska-fant…/201262-swiaty-solarne.html

 

 

 

 

 

 

 

17522967_1457422517633763_112754506143626455_n 17522634_1457422560967092_8394192636870354908_n 17499303_1457422807633734_4519790367034467726_n 17499279_1457422417633773_4109453614086346796_n 17499231_1457422584300423_6514634336313808493_n 17499220_1457422640967084_5561176758310981364_n 17499215_1457422724300409_2651793527942177187_n 17499161_1457422437633771_5108141177454009704_n 17499060_1457422944300387_6326785133970266401_n 17498958_1457422620967086_4528118072444507338_n 17498824_1457422457633769_2900129049980155166_n 17498613_1457422587633756_648906510213765038_n 17498483_1457422597633755_2882431992172337225_n 17498473_1457422877633727_2096540159860118674_n 17498462_1457422407633774_241297192609608066_n 17498428_1457422850967063_1459049249438458246_n 17458350_1457422484300433_8701280771943450862_n 17458125_1457422687633746_7637546183614069368_n 17458072_1457422940967054_2271659988437332292_n 17457957_1457422847633730_3189723557629473657_n 17457867_1457422650967083_7739499158658944580_n 17457830_1457422690967079_4345699856409680057_n 17457676_1457422534300428_7894442893982884847_n 17457510_1457422774300404_5047711332681123166_n 17426120_1457422520967096_563361273603329635_n 17425067_1457422827633732_3086899683601892606_n 17362469_1457422507633764_2786622502947695511_n 17362463_1457422667633748_1499908312735395963_n 17361509_1457422740967074_4610417551781295168_n 17523023_1457422894300392_5930395985458423944_n