Herbatka —- u Jahusza

 

Skin tea

link do Szortala, gdzie tekst się pojawił po raz pierwszy

http://www.szortal.com/node/2448

Jan Maszczyszyn

 

 

Do  kawiarni  „Skintea” przychodziłem już od  jakiegoś roku. Podawali tu wyjątkową herbatę ze…  smakowitymi oczkami tłuszczu, serwowali ciasto domowej roboty,,,, wypełnione czymś…hm… przypominającym rodzynki i gorący budyń – … z czegoś tam –  na życzenie. Oczywiście były i inne powody, może nazbyt przyziemne lub, jak kto woli, romantycznej natury. Podobała mi się kelnerka. Kobieta okoła trzydziestki, niezmiernie miła, zawsze upiększona wyrafinowanym, gotyckim makijażem, który uwielbiałem, i ponadto chętna do inteligentnej konwersacji. Często się przysiadała. Szturchała mnie wówczas uroczym kolanem, prowokując mą drżącą rękę do nieprzyzwoitych podróży pod blatem stołu. Miała na imię Lulla.

– Masz dzisiaj obrażoną minę, Walter –  stwierdziła pewnego czwartku, zaglądając mi wprost w smutne oczy.  – Coś się stało?

– Wywalili mnie z roboty. Trzynaście lat oddanej, nieprzyzwoicie uczciwej pracy i krótki wykop z niewielką sumką na otarcie łez.

– Bywa i tak… Lepiej pomyśl, co dalej.

– No, coś ty… Daleki jestem od obłędu rozpaczy. Od tych wszystkich żyletek i kołyszących się żyrandoli.

Zastanawiała się przez moment.

– Możesz spróbować u nas. Zapytam szefową, czy pozwoli na małą próbę.

– Mówisz o pracy w herbaciarni? A jaka tu może być robota dla stetryczałego biurokraty?

–  No, przestań. Ciągle wyglądasz apetycznie. Poczekaj chwilę – powiedziała i zniknęła ze srebrną tacą za kotarą zaplecza.

Wkrótce ujrzałem tylko jej bladą twarz i dyskretne znaki nawołującej, białej ręki. Przyznaję, że trochę się ociągałem. Było mi głupio. Wstałem, gburowato zasunąłem po sobie krzesło i rozchwianym krokiem podszedłem do Lulli. Drapieżnym ruchem pochwyciła moją dłoń i pociągnęła za sobą.

– Walter… – zaczęła. – Musisz się rozebrać. Szefowa chce widzieć cię nagiego.

– Ale ja nie chcę tańczyć tu na rurze  – wymruczałem zdegustowany. – Czyli mam się rozebrać?  Tu i teraz? – Rozejrzałem się po pomieszczeniu z gorączkowym niepokojem. Stał tu rodzaj fotela dentystycznego, a pod nim miska strzępów jakby zdartej, ściennej farby. W powietrzu unosił się miły aromat i jeszcze coś…Jakby zapach rozgrzanej oliwy – albo… świeżo rozsmarowanego kremu do opalania?

Wędzarnia? – przyszło mi na myśl głupie skojarzenie. Rozejrzałem się dokładniej.

Ale nie – pokój był schludny i naprawdę przypominał wypicowany gabinet chirurgii plastycznej.

Szefową była kobieta około sześćdziesiątki, skąpo ubrana, o rozmarzonym spojrzeniu i wielkich, obwisłych cyckach. Poza tym dysponowała subtelnym dotykiem.

– Pan się położy – zaproponowała  pogardliwym tonem. Wodziła po  mnie opuszkami palców przez dobry kwadrans, koncentrując się na obszarze pod pachami i w rejonie łopatki. Pochylała się, bezustannie nawąchując. Niemal dotykała mnie swym szerokim nosem i parskała niczym podstarzała klacz.

– Nada się  – stwierdziła na koniec otrzepując ręce z dziwnego pudru.

– Nie traćmy czasu, Walter. Nie chcę, żeby stara się rozmyśliła  – rzuciła pośpiesznie Lulla. – Mamy dzisiaj sporo klientów. Smaruj się kremem i właź pod  lampy.

Byłem zbulwersowany takim traktowaniem. Nadeszła druga kelnerka i obie, nic nie robiąc sobie z mojej nieprzyzwoicie brudnej nagości, wcisnęły mnie pod  kwarcówki. Myślałem, że oszaleję. Sprzęt musiał być przestrzały bądź podkręcony do niebezpiecznego dla życia maksimum. Wyszedłem po chwili, pokryty bąblami. Poparzona skóra bolała mnie na całym ciele.

– To jest Ivan Gregoriejwicz – przedstawiła mi przysadzistego bruneta Lulla. – Wybitny specjalista. On zajmie się główną obróbką materiału. Ty bierz szczypce i zrób sobie szybki peeling… – widząc, że wciąż nie rozumiem, pochwyciła maleńkimi szczypcami jeden z wielkich bąbli na ramieniu, pociągnęła, a gdy pękł, zdarła z pięć centymetrów łuszczącej się skóry. Syknąłem z bólu. – Połóż materiał na suszarce Broyla  i czekaj, aż wyschnie.

Zaskwierczało. Ivan szybkim ruchem zapakował  drobinki wysuszonej skóry do maleńkiej, papierowej torebki z kartonowym oznacznikiem i podpisał.

– Co on tam pisze? – spytałem, pomimo że ból był nie do zniesienia.

– Jak to co? – obruszyła się Lulla. – Musimy przecież wiedzieć, z jakiej części ludzkiej skóry parzymy  herbatkę? Naprawdę nie wiedziałeś? Nie czytałeś naszego szyldu?