Korzenie Retrofikcji

                            

Opowiesc o wiktorianskim Melbourne

 Korzenie Retrofikcji

       – czyli wiktoriańskie Melbourne.

Prelekcja : Jan Maszczyszyn

Wstęp

     Epoką wiktoriańską określa się czas panowania brytyjskiej królowej Wiktorii 1837-1901. Był nie tylko jednym z najdłuższych okresów panowania jednego monarchy, ale i epoką zakłamanej podwójnej moralności i  społecznych konwenansów.  Spróbujmy je lekko rozrysować: Np. reprezentantce wyższej klasy społecznej nie wypadało publicznie zdjąć rękawiczek, gdyż gest ten mógłby oznaczać seksualną zachętę. Nie dozwolone było w higher society używać niektórych słów, takich jak noga, ciąża, genitalia; były bowiem one zbyt bezpośrednio opisujące biologizm człowieka. Ówczesna medycyna traktowała kobiecy popęd płciowy jak chorobę i zalecała zimne kąpiele w celu zduszenia namiętności. Stąd w moich światach solarnych pojawił się pomysł na zapylanie pyłkowe. Miało uchodzić na powierzchni alternatywnej planety Wenus za bardziej szlachetny sposób rozmnażania, godny dżentelmena i uznany w środowiskach arystokratycznych za pożądany.  Wykonywany w specjalistycznych klinikach, bardzo kosztowny proces metamorfozy wykluczał z kręgu szlachectwa wszystkich upartych, dalej pozostających w kręgu ordynarnego biologizmu odziedziczonego na drodze ewolucyjnej po zwierzętach. Jeśli chodzi o charakter, to główną cechą prawdziwego mężczyzny była powściągliwość i opanowanie w każdej sytuacji. Dżentelmenem określano osobę, która nie musiała pracować, a utrzymywała się z dochodów z posiadłości ziemskich lub fabrycznych. Dżentelmeni wolny czas spędzali w męskich klubach, na polowaniach, grach w polo i tym podobnych rozrywkach.   Epoka była również czasem bohaterów. Mężczyzna owych czasów miał być ambitny. Poszukiwał funduszy wsparcia lub sam zaprzedawał majątek, aby zająć się programowym badaniem planety. Pragnął sławy. Pragnął zdobywać góry, bieguny i pokonywać nieprzebyte, dziewicze dżungle. Ziemia zdawała się być za mała, by być niewyczerpanym źródłem przygody i czaru.

     Pojawiły się pierwsze regularne gazety. Krążyły niesamowite opowieści. Ówcześni żeglujący ku mrocznym światom polarnym śmiałkowie widzieli oczyma wyobraźni tysięczne społeczności stojących u wybrzeży istot. Nadawali pingwinom cechy ludzkie i personifikowali wzburzone, pomstliwie odbierające życie morza. Wody zaludniali niewyobrażalnymi potworami. Wpierali owe fanaberie barwnymi interpretacjami i fałszywymi, fabrykowanymi na poczekaniu dowodami. Odkryciom towarzyszyły emocje. Publika nie przestawała śledzić doniesień. Oto afrykańskie dorzecze Konga zamieszkiwały karły, wyspy Polinezji ludożercy, a niedostępnym dachem świata władał tajemniczy Yetti.

Wydaje się, że dla ludzkiego umysłu

pożądanie tego, co cudowne, tajemnicze, niezwykłe,

czyli nowych odkryć, jest równie naturalne,

jak fizyczna potrzeba zaspokojenia głodu,

pragnienia i snu – tak na wstępie do

wydania „księżycowej broszury” z roku 1850 pisał

Richard Adams Locke[1] – dziennikarski oszust i

manipulant.

  Autor warty jest przyuważenia. Był charakterystyczny dla epoki. Dziewiętnastowieczna gwiazda nowojorskiego dziennikarstwa i redaktor „The Sun”, czyli rzeczywisty autor pewnego lunarnego cyklu burzącego spokój ówczesnej amerykańskiej socjety trafił na pożywne grunta, bowiem cieszył się wówczas popularnością wielebny Thomas Dick, który obliczył, że układ słoneczny zamieszkuje 21 891 974 404 480 istot rozumnych, z czego 4 200 000 000 mieszka na samym Księżycu. Tak więc Locke powołując się na nie istniejący już od dwóch lat „The Edinburgh Journal of Science”  – nikt tego fake newsa nie sprawdził – podał do publicznej wiadomości, iż dysponujący znakomitym teleskopem odkrywca Urana William Herschel, prowadzący swoje obserwacje nieba południowego w pobliżu Kapsztadu w Afryce Południowej, odkrył istnienie życia na Księżycu. Podobno widział w porcie załadowującego teleskop na statek astronoma. Gdy Herschel pisał: „przy powiększeniu 480-krotnym Księżyc wygląda jak kawałek starego sera pod mikroskopem” nasz oszust prasowy Locke rozpoczynał swoją historię od opowieści młodzieńca, który widział, jak gigantyczny teleskop ładowano na pokład statku płynącego z Londynu do Przylądka Dobrej Nadziei. Pojawiła się relacja doktora Adama Granta, który jakoby pracował u boku astronoma. Od wtorku 25 sierpnia 1835 zaczęły się pojawiać kolejne odcinki owych historii obserwacji Księżyca. W sumie było ich sześć, okraszonych zbiorem wspaniałych litografii, pokazujących to, co Herschel zobaczył, a fikcyjny Grant żywo opisywał. Czytelników opanowała groza. Większość uwierzyła. Wpadli w ekscytację. Tytuły innych gazet powołujących się na oszusta biły się ze sobą: „Wielkie odkrycie astronomiczne!”, „Skrzydlaci ludzie na Księżycu!”. Ponoć wielki astronom widział pola, lasy i system dróg, czyli konstrukcje świadczące o istnieniu podziemnych miast i świątyń. Ktoś nawet zaproponował, aby dostarczyć Selenitom Biblie. W naukowym światku owego czasu zawrzało. Kiedy nowojorczycy czytali o ludziach nietoperzach na Księżycu, Karol Darwin na pokładzie „Beagle” dokonywał swojej odkrywczej podróży. Herschel ochrzcił swoich mieszkańców Księżyca mianem Vespertilio homo, ludźmi nietoperzami – pisał Grant. Według niego ich ciała poza twarzami pokrywały lśniące włosy w kolorze miedzi, z ramion zaś wyrastały im skrzydła z cienkiej błony. Z dalszych jego obserwacji ponoć wynikało, że istoty księżycowe stworzyły zaawansowaną cywilizację oraz społeczeństwo żyjące w idyllicznym pokoju.  W doniesienia uwierzyła większość czytelników, w tym naukowe autorytety. Przedsiębiorczy redaktor nie poniósł żadnych konsekwencji za swój niegodny czyn. Nikt go nie potępił. Co więcej, za zgromadzony ze sprzedaży udział  – 500 dolarów – założył własną gazetę.

      Wróćmy do historii wiktoriańskiej.  Wielka Brytania stanęła wtedy u szczytu imperialnej potęgi. Niosła ze sobą rewolucję przemysłową, naukową, obyczajową i w końcu społeczną. Inspirowała inne narody do kompetycji na arenie kolonialnej, polityki zaborczej terytorialnie i tym samym działalności odkrywczej i inwestycyjnej. Nigdy przedtem i potem ludzkość nie przeżyła tak owocnego momentu przebudzenia świadomości intelektualnej.

    Jak wiecie lubię przewracać świat do góry nogami. Wybudza to z letargu zapatrzenia w jedynie słuszny punkt widzenia. Gdyby poteoretyzować i umieścić siostrzaną Wenus  na miejscu Księżyca, wtedy wokół wspólnego środka ciężkości krążyłyby dwa potężne globy. Ziemia i widoczne na niebie jej siostrzane odbicie. Zaćmienia Słońca byłyby znacznie częstsze i dłuższe, a nieboskłon ubogacony w żywe kolory.

     Najprawdopodobniej z tych samych przyczyn, co ta pierwsza bliźniacza planeta Wenus pokrywałyby oceany – przychylam się tu do hipotezy bombardowania kometarnego przynoszącego ze sobą niewyczerpane pokłady wody i lodu z granic układu słonecznego, szczególnie  w początkowym okresie jego formowania. Wobec tych faktów obie planety posiadałyby wszech-planetarne oceany, a w nich prosperujące życie przenoszące się sezonowo z jednej na drugą metodą panspermii drobnoustrojowej. Taki alternatywny świat kusiłby wiktoriańskich zdobywców, zatwardziałych kolonistów i węszących najpokrętniejsze interesy kapitalistycznych inwestorów. Kto wie, czy już wówczas nie wynaleźliby sposobu na skolonizowanie rozjarzonego od błękitów lustrzanego odbicia.

     Osławiony Stephenson miast ślęczeć na planami maszyn parowych pracowałby w wielkich zespołach nad projektami modeli kosmicznych i planował szeroki tor zrzutu. Może wielkie armaty z wczesnych filmów fantastycznych rzeczywiście zajęłyby pola wstrzałowe i ludzkość tamtejszej epoki stałaby się rasą dual-planetarną.  Powrót na Ziemię w takich warunkach byłby przez długi czas niemożliwy, a to z uwagi na podobną siłę ciążenia. Należałoby uruchomić przemysł wydobywczy i przetwórczy, aby móc wznieść na kolonizowanej powierzchni podobną jak na rodzimej planecie infrastrukturę startową. Przyznajmy, że mało brakowało, a ludzkość byłaby inna. Gdyby tylko przemykający obok tajemniczy, hipotetyczny glob z okresu początków formowania układu słonecznego miast potężnego muśnięcia powodującego rozerwanie części globu i tym samym powstanie Księżyca wszedł łagodnie na orbitę wspólnego środka.

    Co, gdyby z jakiś powodów epoka wiktoriańska albo inaczej zwana z francuska Belle Epoque ciągnęła się tysiącami lat, jak to miało miejsce w przypadku starożytności ? Czy wykształciłaby inny profil ludzkiej społeczności? Przecież w naszej rzeczywistości zaledwie się zjawiła się, a już znikła.

      I tu wnioskuję, że najwidoczniej planeta była za mała, za ciasna i tylko ociupinę urozmaicona. Gdyby była wielkości Neptuna odkryciom i eksploracji nie byłoby końca.

    Wówczas zamiast krótkiego 64 letniego błysku flesza przemiany zapanowałby okres XIX wiecznej świetności ludzkiej rasy mierzonej w postulowane lat tysiące.

    Zatrzymajmy się przez chwilę przy tej wizji. Spróbujmy przyjrzeć się alternatywnej historii, opcji na tak zwany długi wiek dziewiętnasty, postulowany na kartach moich powieści.

     Ciążenie na Neptunie jest zaledwie 10 procent większe, a wewnątrz błękitny olbrzym pomieściłaby aż 57 ziemskich globów. Cała sprawa rozbija się tu więc o gęstość. To ona sprawia, że obiekt jest tak łatwo adoptowalny. Niemniej, nie chodzi nam o samą konkretną fizyczność, a o komparatywny rozmiar świata. Zatem powierzchnia Neptuna to aż 7.618 miliardów km kwadratowych. Przyrównując ziemski plac zabaw – mamy do czynienia tylko z 510 milionami km kwadratowych, 14 razy – z czego lądy zajmują zaledwie 148 mln km, co przelicza się na udział procentowy, 29 procent powierzchni planetarnej. Neptun stawia przed nami obraz świata otchłannego. Aż prosi się napisać alternatywną historię. Kontynenty na hipotetycznej nowej Ziemi  z zakładaną 30 procentową proporcją zajmowałyby aż 22 miliardy km kwadratowych, oceany byłyby o tyleż procent większe i mieściłby niewyczerpalne rodzaje gatunków morskiej fauny i flory, a ta kopalna i wymarła masa zwierząt może w ogóle by nie istniała – po prostu na tak ogromnej planecie zawsze odnalazłyby gdzieś schronienie. Może w ogóle dzielilibyśmy świat z innymi inteligentnymi bytami wywodzącymi się z ewolucji równoległych?

     W latach 70 -80 ubiegłego stulecia powstała koncepcja postulująca istnienie kandydata na potencjalnego konkurenta humanoidalnego gatunku. Uważa się, że gdyby nie eliminacja non avian dinozaurów na przełomie okresu Kredowego wyewoluowałyby do formy przypominającej humanoida Troodony.  Z wszechstronnej analizy anatomicznej wynika, iż po potencjalnym okresie następnych 50 mln lat ewolucji wykształciłby gatunek rozumny. Troodontidae żył pod koniec okresu Kredowego. Jego nazwa oznacza raniący ząb. Szczątki zwierzęcia zostały odkryte jeszcze w roku 1855 w Ameryce Północnej. Jego zęby posiadają charakterystyczne ząbkowania i przypominają zęby dinozaurów roślinożernych, co sugeruje wszystkożerność. Trzymetrowe ciało Troodona osiągało masę 50 kg. Zwierzę szczyciło się posiadaniem sporych oczu wielce przydatnych w nocnym trybie życia. Umieszczone w spłaszczonej twarzy zapewniały stereoskopowy wzrok, czyli obuoczną percepcję głębi i odległości.  Giętkie, zaopatrzone w szpony ręce oraz dość spore ramiona mogły sugerować możliwości manipulacji przedmiotami. Sierpowaty pazur u nogi zaliczał go do ligi deiynonychozaurów. Czwarty palec dłoni był przeciwstawny do reszty palców. Posiadał kciuk, a jak wiadomo jest on podstawą operatywności dłoni. Współczynnik encefalizacji czyli stosunek masy mózgu do ciała wynosił 6.5. Dla porównania u człowieka wynosi on 7.0, u welociraptora 5. Troodon był  jednym z najinteligentniejszych nie ptasich dinozaurów.  W 1982 paleontolog Dale Russel współpracując z artystą Ronem Sequin stworzył hipotetyczny plastyczny model Dinozauroida, który zajął zaszczytne miejsce w Narodowym Muzeum Kanady.

      Wracając do naszej Neptunopodobnej  Ziemi z uwagi na ogrom kolonizacyjnej przestrzeni na długo pozostałaby dzika i nieposkromiona, a cywilizacja odległa od globalnej na lat tysiące. Pokonanie Atlantyku na łupinach Wikingów, czy okrętów Kolumba stałoby się niewykonalne. Musiałyby wpierw powstać inne statki, może właśnie niezależne od wiatrów parowce. Sama podróż wyczerpałoby energię odkrywczą Kolumba już w połowie dystansu, a załogi floty Magellana nigdy nie odnalazłyby drogi do domu.  Z drugiej strony, czyż antyk na Neptunopodobnej nie przetrwałby kolejnych 40 tysięcy lat? Pochwalał przecież nieustanną kontemplację, inspirował artyzmem i popularyzował filozofię zbytnio nie teoretyzując o podróżach na odległe lądy. Nie kalkulował zysków na potencjalnych bogactwach je zawierających. Tamtejsza ludzkość zaledwie zaznaczałaby niewielką populacją planetarną obecność. Tyle, że niezauważalnie mogłaby wyginąć. A wczesne migracje ludów? Byłyby możliwe? Jak przebyć obszary potrójnie wielkiej Afryki, stoczyć boje z megafauną, czy nawet czymś dużo groźniejszym zamieszkującym zaginione światy na wzór tych opisywanych przez Conan Doylea? Jak na tratwach pokonać przepastne cieśniny rozdzielające dzikie lądy?

    Niewyobrażalne, całe kontynenty pozostałyby dziewiczo nietknięte i przychylne gatunkom z innym potencjałem rozwojowym, kontynuującym może nowe, nieznane naszej ewolucji drogi rozwojowe.

    Z uwagi więc na wszystko powyższe, może z większym zrozumieniem przyjmiecie państwo mą ideę długotrwałego wieku dziewiętnastego. Pomysł wynikł z długotrwałej obserwacji otoczenia. Ze specyfiki fizycznego kontaktu z położonym na Antypodach lądem, na którym wszystko, począwszy od fauny, flory, pogody, kalendarza i nieba jest tak różne, jakby było przypisane inne planecie. Nawet w porze letniej Słońce jest tu bliższe Ziemi o pięć milionów kilometrów 147 mln peryheliom, co czyni niektóre lata piekielnymi, a zimy dla odmiany potencjalnie zimniejszymi z uwagi na oddalenie niby o zaniedbywalną wartość różnicy – orbita  przy apheliom wydłuża elipsę aż do 152 mln km.  Zatem jak przedstawiała się Terra Australis, gdy była jeszcze Ziemią Nieznaną? Ziemią kolonizowaną?

    Rozpocznijmy naszą wędrówkę w tamte piękne czasy od zaznajomienia się z pewnymi popularnymi faktami na temat ery wiktoriańskiej.

    Wspomniana epoka to jak już wspominałem  gospodarczy, jak i polityczny rozkwit Imperium Brytyjskiego. W tym czasie doszło ono do rangi mocarstwa dominującego na znanym ziemskim politycznym krajobrazie. Będąc u szczytu swej potęgi osiągnęło rozmiar ponad 33mln km kwadratowych, co w przekładzie na udział procentowy w obszarze planety równało się jednej czwartej jej zasobów lądowych. Nikt nigdy w historii świata nie osiągnął szczytu podobnej potęgi. Królowa Wiktoria wstąpiła na tron w wieku 18 lat. Wyszła za mąż za niemieckiego księcia Alberta i para doczekała się aż dziewięciorga dzieci. Przedwczesna śmierć księcia spowodowała, że królowa nigdy nie pogodziła się z jego odejściem i żałobę po nim nosiła do końca swych dni. Wiktoria była pierwszym nowoczesnym monarchą i swoimi rządami potrafiła zdobyć podziw jak i szacunek swoich poddanych. Za czasów jej panowania Wielka Brytania określana była mianem imperium, nad którym „słońce nigdy nie zachodzi”. A to dlatego, że gdzieś tam istniała podbita ziemia, gdzie właśnie trwał dzień.

   Potężna flota wojenna przechodziła z żaglowców na parowce. Zaczęła funkcjonować też kolej parowa, co w dużym stopniu ułatwiało przemieszczanie się ludzi i towarów. Pomyślano też o higienie osobistej i rozpropagowano użycie mydła. Przełomem było powstanie kanalizacji miejskiej. Gdy Charles Darwin formułował swe tezy o powstaniu gatunków, budowano największe w historii instrumenty astronomiczne, a na koniec Albert Einstein ogłosił swą rewolucyjną teorię względności.

   Jeśli chodzi o kilka fundamentalnych dat, to przyjrzyjmy się szczegółom:

1834 – Brytyjskie Imperium znosi niewolnictwo. 800 tys karaibskich czarnych niewolników odzyskuje wolność. Rząd wypłaca odszkodowania właścicielom ziemskim, lecz byłym parobkom zapewnia miejsce na ulicach. USA znosi je konstytucyjnie dopiero w roku 1865 Frnacja 1848, Chile 1823, Meksyk 1829, Peru 1854.

1837 – wnuczka króla Georga III umiera w wieku ośmiu miesięcy, jej trzej wujkowie również zaliczają zgon. Wiktoria staje się pierwszą w kolejce kandydatów do przejęcia tronu. Obejmuje go w wieku lat 18.

1838 – zostaje wysłany pierwszy telegram.

1838 – powstaje pierwsza linia kolejowa pomiędzy Londynem, a Brimingham.

1840 – zostaje sprzedany pierwszy znaczek pocztowy, w rok później wysłano już 70 milionów listów.

1851 – otwarty zostaje londyński Crystal palace wystawiający technologiczne nowinki od 10 tys wystawców, wszystko począwszy od sztucznych zębów przez maszyny rolnicze do teleskopów. Wystawę odwiedza tylko w pierwszym roku 6mln osób.

1853 – królowa Wiktoria używa chloroformu jako anestetyka podczas porodu ósmego dziecka. W związku z czym kontrowersyjny środek szybko się popularyzuje i zapewnia dalszy postęp medyczny.

1853 – wydany przez rząd akt obowiązkowego zaszczepienia dla dzieci urodzonych po pierwszym sierpnia 1853 roku zapewnia opanowanie epidemii ospy.

1863 – powstaje pierwsze metro w Londynie

1876 – Alexander Bell otrzymuje swój patent na telefon

1880 – wprowadzony zostaje obowiązek podstawowej edukacji

     Jasno widać z powyższego, iż cywilizacja ujrzała potencjalne perspektywy nowej świetności.

    A jak się ma sprawa w najbardziej oddalonym od serca imperium Marvellous Melbourne?

   Pierwszym Europejczykiem przybyłym na te tereny był George Bass. Jeszcze w roku 1798 na statku wielorybniczym dotarł do zachodnich wybrzeży Philip Island. Przebył wyspę pieszo szkicując mapy, które następnie przekazał władzom gubernatorskim w Sydney. Nadał okolicy nazwę Western Port. Przybyły w roku 1801 kolejny odkrywca Lt. James Grant założył pierwsze osiedle na sąsiadującej z większą maleńkiej wysepce Churchill Island. Przygotował ziemię pod uprawę. Ląd należał do własności plemiennej Yalluk Bulluk i był im znany pod imieniem Moonarmia. Założenie ogrodu w tamtym  czasie było według prawodawstwa kolonialnego inną formą prawnego zagarnięcia terytorium. Niebawem, bo w roku 1802 odkryto wejście do sąsiadującej z Western Port wielkiej zatoki Philip Bay.  

 Jednak z uwagi na myszkowanie w okolicach statków francuskich, Anglicy zareagowali nerwowo. Wysłali statek z kolonistami z Sydney i pierwszym oficjalnym miejscem osiedlenia w stanie Victoria był Portland, na zachód od Melbourne w kraju prosperującego plemienia Gunditjamara. Francuzi w obawie przed konfliktem odsunęli się aż do Nowej Kaledonii. Użyli wyspy  do założenia kolonii karnej dla komunardów. Tymczasem przybyli do Portland biali koloniści stali się bardzo szybko niechcianymi gośćmi. Konflikt zawisł w powietrzu. Masakra była rezultatem dysputy na temat podziału wyrzuconego na plażę wieloryba. Później już koloniści nie kryli się ze swoimi zamiarami. Wkrótce miasto stało się ważnym ośrodkiem przemysłu wielorybniczego.

    Położona dalej na wschód nowa zatoka kusiła osiedleńców. Wieści z Europy i do Europy roznosiły się wolno, zbyt wolno. W roku 1803 nieśmiało, bo z obawy przed dzikimi osiedleńcy założyli  tymczasowy obóz w Zatoce Sulivana dzisiejsze Sorrento około 30 km na południe od współczesnego centrum i już wchłonięte przez 5 mln molocha. Stamtąd popłynęły wieści o bogatych w zasoby ziemiach ku dobrze już prosperującej Tasmanii. Jednak w roku 1804 w panice opuścili obóz. W roku 1805 panujący król Jerzy 4 formalnie nadał zatoce nazwę Port Philip i zarządził założenie w niej kolonii znów w obawie przed Francuzami, którzy już mapowali południowe wybrzeża Australii. Brytyjski Lord Hobart na wieść o dekrecie zdecydował, aby skierować do niej już następny statek z zesłańcami celem zasiedlenia nowych ziem. Zamieszkiwało je wtedy około 20000 Kulin people – dzielili się na grupy językowe takie jak: Wurundjeri, Boonwurrun i Wathaurrong. Przybyli w roku 1803 koloniści nie chcieli zejść na niegościnny ląd i zawrócili ku Tasmanii. Zanim opuścili teren zauważyli, że jeden ze skazańców o imieniu William Buckley zniknął. Uciekł i ukrył się w grupie lokalnych Wathaurrung people. Przebywał z nimi przez 30 lat, by usłyszawszy o kolonii Johna Batmana opuścić wioskę dzikich i powrócić do świata białych.

W maju 1830 roku koloniści z Tasmanii powrócili. Syndykat pod przewodnictwem Johna Batmana przebadał zatokę Port Philip Bay, pod kątem jej przydatności do założenia niewielkiego osiedla. Batmanowi towarzyszyła grupa Aborygenów z Sydney – którzy złamanego słowa nie znali w lokalnym języku, a mimo to uważali, że ubili uczciwy interes z Kulinami.  Podpisał porozumienie z podejrzanym, być może podstawionym typem, wodzem Jaga Jaga, które zezwoliło białym na korzystanie z areału 250 tys hektarów lądu w zamianie na 20 kocy, 30 siekier, 100 noży, 50 par nożyczek, 30 szkieł powiększających, 200 chusteczek i stu funtów mąki i jeszcze sześciu koszul. Porozumienie było pomyślane jako przejściowe, a nie stałe. Miasto rozpoczęło swą historię od nielegalnej akcji osiedleńczej. Wbrew zakazom rządu w Sydney farmerzy z Van Diemens Land – dzisiejsza Tasmania przepłynęli cieśninę w poszukiwaniu nowych pól wypasania dla owiec i bydła. Wybrana przez białych lokalizacja była ważnym miejscem spotkań dla Kulinów. Delta rzeki Yarra była stanowiła bogate źródło żywności i wody. Gdy osiedle rosło w siłę rząd kolonialny w Sydney wpadł w szał. Podważył legalność procesu i odrzucił je jako Terra Nullis – ziemia niczyja, pozbawiona prawnego właściciela.

   Trzy miesiące później inny syndykat przewodzony przez Johna Pascoe Fawknera wpłynął na pokładzie statku do ujścia rzeki Yarry i założył jeszcze inne  stałe osiedle. Posiadało ono wiele nieoficjalnych nazw: Batmania, Barebrass, Bearport, Dutergalla, Bareheep i najbardziej popularne już w roku 1835  The Settlement. W końcu zasiedziałości doczekały się legalnych planów rozbudowy i ogół otrzymał nazwę Melbourne dla uhonorowania brytyjskiego premiera Lorda Melbourne. W związku z tym ostatnim miejscowość otrzymała prawa miejskie w roku 1847. Drugie miasto w zatoce powstało w Corio Bay w roku 1838 i nadano mu nazwę Geelong.

    Tu – krótka uwaga.

    Zatoka przed 18 tys lat była odkrytą deltą sąsiadujących ze sobą rzek i w historii oralnej starszych Ningerranarro miejscem polowań na kangury i posumy. Do dziś wzdłuż brzegów można napotkać wielkie stosy na wpół skamieniałych muszli, znanych pod nazwą middens, które wskazują na totemowe miejsca uczt krajowców.

  Wracając do delegalizacji procesu osiedlenia. Gubernator NSW Richard Bourke zadeklarował, że proces ten odbył się w sposób nielegalny i udowodnił sprawę przed parlamentem, żądał by nie zaakceptować akcji zasiedzenia – wielkiej grandy. Ale administracja swoje , a ludzie swoje, i tak w przeciągu dwóch lat populacja wzrosła do 350 osób, a wokół pasło się 55 tys owiec. Osiedleńcy rozpoczęli produkcję wełny, w związku z czym do Sydney popłynęły podatki. Teraz już gubernator był zmuszony zaakceptować fakt istnienia szybko rosnącej mieściny. W roku 1837 wysłał z Sydney żołnierzy, aby przyjrzeli się dokładniej mieścinie i zaprowadzili w nim ład i porządek.

     Przybywający z wysoko stojącej na poziomie moralnym Nowej Południowej Walii oficerowie napotkali w mieście na rozpustne bagno. Nie przestrzegano tu żadnych zasad. Hulała swawola. Już na samym wstępie wydano dekret potępiający stosunki seksualne z krajowcami. Zostały prawnie zakazane, a czarne prostytutki tak zwane Corroborees wyjęte spod prawa. Wyznaczono nowe granice miasta i złożono plany do urzędu w Sydney. To tylko rozjątrzyło uczulonych na NSW lokalsów. W roku 1840 powstał Związek Separatystyczny, który zażądał od rządu w Sydney separacji Port Philip Bay od Nowej Południowej Walii. Nic się jednak nie zmieniło, dopóki lejtnant gubernator La Trobe nie napisał petycji w tej sprawie do rządu w Londynie. Akt separacji przeszedł przez parlament brytyjski i dziwnym trafem został formalnie ratyfikowany w roku 1850 przez królową Wiktorię, podobno za obietnicę, iż nazwą nową nowego kraju będzie Wiktoria. W chwilę potem ten sam trick powtórzył stan Qeensland. Sydney miało się z pyszna.

   Emigranci opuszczający Anglię w roku 1852 kupowali bilety raczej do Melbourne niż do jakiejkolwiek innego miasta, a to na wieść, że w 1851 roku niedaleko Clunes w Victorii odkryto pierwsze samorodki złota, dziennie przybywało tam tysiące ludzi. Brakowało noclegów, pokoi i domów.  W roku 1851 populacja miasta wzrosła z 25000 do 40000. A w roku 1860 Melbourne liczyło już pół miliona mieszkańców. Nagła hossa przyniosła ze sobą liczne inwestycje; ładowano pieniądze w budynki użyteczności publicznej, powszechne szkoły, uniwersytety biblioteki i kościoły. Pojawił się tramwaj, brzegi rzek spięły mosty, ruszyła żelazna kolej. Nagłe bogactwo zamieniło małe portowe miasto w światowe wibrujące życiem centrum. Powstał też chaos nie do opisania. Społeczeństwo oszalało od bogactwa. Poszukiwacze pili z wiader szampana, a irlandzkie panny prostytutki paradowały w jedwabiach obwieszone klejnotami. Jedna z hotelowych służących tamtych czasów opowiadała, że zarobiła fortunę zamiatając drobiny złota z dywanów.

W związku z tym rząd lokalny zrekrutował w szeregi policji zarówno młodych ludzi jak i sprowadził z Anglii 53 londyńskich bobbies. Bogactwo uzyskane ze sprzedaży cennego kruszcu spowodowało boom architektoniczny. Powstał pierwszy w Australii dworzec kolejowy.

   Tymczasem Klan Wurundjerri zażądał zwrotu lądu. Wtedy na obszarze 4850 akrów utworzono rezerwat Coranderk. Nie minęło lat dziesięć, kiedy zamienił się w samowystarczalną wioskę. Zbyt dobrze prosperował. Wzbudził zazdrość w oczach okolicznych farmerów. Uknuli spisek. Wtedy rząd usunął z rezerwatu wszystkich mężczyzn poniżej 35 roku życia, uznając ich za mieszańców krwi białej i czarnej, będących wynikiem prostytucji ich matek. Po tym rezerwat popadł w ruinę, a gromady czarnoskórych skończyły na ulicach lub wygnaniu.

   W roku 1880 kanalizacja miasta była tak fatalna, że często jego mieszkańcy używali innej nazwy Smellbourne – śmierdzące Melbourne. Nic dziwnego, półmilionowe miasto na południowej półkuli miało więcej mieszkańców niż niejedna stolica europejska tamtych czasów. Powstawały tutaj 12 piętrowe wieżowce rywalizujące z tymi stawianymi w Nowym Jorku, Londynie i Chicago. Dosłownie wszystkie balkony, werandy wypełniały żelazne, ozdobne petticoty. Szczyt bogactwa nastąpił w 1888.

   Melbourne w 1880 stał się hostem telefonicznym. Na początku lista subskrybentów liczyła sobie stronę, ale już w 1887 tuzin kobiet przełączało 8000 rozmów dziennie.

   Miasto było stolicą Australii pomiędzy latami 1901- 1927 zanim to przeniesiono ją po długoletnich sporach z Sydney do specjalnie założonej i wybudowanej w tym celu Canberry.

    Może przedstawię teraz siedem świetnych przykładów architektury wiktoriańskiej obecnych w tym mieście, które wprost elektryzują niespotykanym pięknem.

Są to, powstały w roku 1880 Royal Exibition Building

The Rialto 1889 ulokowane na pięknej Collins street

Block Arcade 1893 zainspirowane przez mediolańską galerię Vittorio Emanuele – umieszczono na końcu Collins St i popularnie nazywane paryskim końcem.

Parlament House 1855

General Post Office 1867

Princess Theatre 1886

Hotel Windsor 1883

Flinders Street Station 1854 – 1909

St Pole Catedral 1880

Skupmy się przez moment na dwóch moich ulubionych budynkach.

     Flinders Street Station

Kiedy w Anglii ruszyła pierwsza linia kolejowa w roku 1838 Australia przygląda się jej zazdrosnym okiem. 12września 1854 roku Lejtnant Gubernator Charles Hotham przy ulicy Flinders Street otwierzył kilka drewnianych bud, które nazywał pierwszą w Australii stacją kolejową. W dzień otwarcia zebrane tłumy miały okazję ujrzeć lokomotywę parową pokonującą dystans do Sandridge. Wzmiankowana stacja posiadała pojedynczy peron graniczący z jednej strony z targiem rybnym. W roku 1877 utworzono platformę drugą wraz z mostem dla pasażerów. W 1890 trzecią. Stało się oczywistym, że miasto potrzebuje dużej i wygodnej stacji kolejowej. Ogłoszono konkurs na najlepszy projekt. Napłynęło 17 prac. Nagrodę w wysokości 500 funtów otrzymał James Fawcett i D. Ashworth. Budynek do dziś zachwyca. W roku 1923 uważany był za jedną z najbardziej aktywnych stacji kolejowych świata z 2300 pociągami i 300000tysiącami pasażerów dziennie. Trzeba pamiętać, że mamy tu do czynienia z kopcącymi lokomotywami. W imaginacji powstaje obraz doprawdy niesamowity.

 Drugim budynkiem o wyjątkowym pięknie jest zbudowany w1880 Royal Exibition Building

  Gmach powstał jako część wielkiego międzynarodowego projektu, który postawił sobie za zadanie prezentację na światowych wystawowych rynkach ponad 50 ekspozycji pomiędzy latami 1851 a 1915. Budynek należał do największych projektów Reeda i Barnesa. Konstrukcję potężnej kopuły wzorowano na dachu włoskiej renesansowej katedry Santa Maria Del Fiore we Florencji. Jej kopia australijska wznosi się na wysokość 68 metrów, osiągając średnicę 18 metrów. 114 na 45. W roku 1888 w budynku zainstalowano elektryczne oświetlenie, co sprawiło, że po raz pierwszy na świecie wystawa była dostępna w porze nocnej. Powierzchnia wielkiej sali przekracza 12000 metrów kwadratowych. Gmach bywał użyty do różnych celów. Urzędował w nim parlament, a w roku 1919 nawet szpital dla ofiar hiszpańskiej grypy.

Nie można nie wspomnieć o budynku z naroża Elisabeth Street, gdzie pewnego razu zatrzymałem się przy wmurowanej tam w ścianę pamiątkowej tablicy. Marmur upamiętniał istniejący w tym miejscu przed laty gmach wielce szanowanej gazety The Argus. Akurat pisałem powieść i zdarzenie postanowiłem upamietnic. Bohater mojego nowego onczas Necrolotum w alternatywnym roku 1910 Jack de Waay pracował jako reporter dla tego pisma. Co ciekawe pewnego szczęśliwego dnia dotarłem do Salvo, gdzie za marne 5 bagsów udało mi się zakupić oryginalny numer gazety datowany na rok 1910. Byłem zdumiony  – jakże los szczęśliwie się do mnie uśmiechnął. Gdybym jeszcze odnalazł w nocie redakcyjnej nazwisko de Waaya zapewne uwierzyłbym w czynne oddziaływania muz literackich. Niestety to jest alternatywny w stosunku do rzeczywistego wszechświat.