Nowe Myśli
http://nowemysli.pl/wnetwstapienie/
O sobie piszą tak:
“Nieśmiertelny byt idei i ułomny świat materialny, a między nimi dusza lub jak kto woli umysł narzędzie czerpania z doskonałości i odwzorowania jej w niedoskonałym tworzywie. Kreacja, dążenie do perfekcji w materializacji myśli, w procesie zestawiania słów, nut czy w harmonijnych pociągnięciach pędzla wszystko to jest odbiciem platońskiego spojrzenia na świat, człowieka, procesy poznawcze i sposoby dochodzenia do prawdy.
Nowe Myśli to jednak spojrzenie świeże, spojrzenie na kulturę z perspektywy zarówno młodego twórcy, jak i współczesnego odbiorcy. Nowe Myśli to miejsce dla ludzi z szerokimi horyzontami, z otwartym umysłem, talentem, zapałem i pasją. W skrócie dla ludzi z głową. Dla tych i o tych, którzy tworzą niebanalnie, myślą nieschematycznie, odkrywają, poszukują, dociekają.
W Nowych Myślach skupiamy się przede wszystkim na twórczości niepospolitej chociaż znanej oraz tej jeszcze nie odkrytej. Staramy się odświeżać to, co winno pozostać niezapomniane, lecz trafiło na margines czy wręcz do lamusa sztuki, historii, kultury. Na przekór obawom w stosunku do awangardy, wbrew masowej niechęci do inności czy nieznanego, entuzjastycznie podchodzimy do każdej niszowej aktywności, każdego działania kreatywnego, każdej pieczołowicie kultywowanej pasji.
Powołując do życia Scenę Kultury Niemasowej, stawiamy sobie za cel nie tylko poszukiwanie i odkrywanie młodych duchem myślicieli, pisarzy czy twórców, pragniemy także mieć swój udział w popularyzacji i wspieraniu ich aktywności. Niepospolita twórczość, którą prezentujemy, w porównaniu z prostym, wartkim i szerokim mainsreamowym nurtem, jest jedynie niewielkim strumykiem meandrującym pomiędzy często skrajnie odmiennymi spojrzeniami na rzeczywistość. Podróżując wzdłuż tej z wolna płynącej wody, odkrywamy miejsca, do których w inny sposób dotrzeć nie można, poznajemy ludzi niezwykłych i doświadczamy emocji, jakich próżno szukać w typowości. Scena Kultury Niemasowej prezentuje także niebanalną twórczość literacką, muzyczną, filmową i teatralną, sztukę nieznaną, niszowe wydarzenia, niezwykłe miejsca, niecodzienne pasje.
Zapraszamy do nas każdego, kto wpisuje się w niemasowość lub chciałby zaznać jej choć odrobinę.”
Mariusz Słoniewicz
Redaktor naczelny
Trzymam mocno kciuki, a Was zapraszam nie tylko do czytania, obserwowania, lajkowania, ale jeśli nawet macie jakieś pomysły, do składania wszelkich propozycji i kontaktu z Redakcją 🙂
1 KWIETNIA 2016 COMMENTS (0) VIEWS: 126 CZYTAM
Wnetwstąpienie
fot. Pola Pane
Obcy dotarli do Ziemi w niekształtnych bryłach brudnego lodu. Wchodzili na orbity z jakimś zastanawiającym wahaniem źle pilotowanej maszyny. Tkwili tam w obłędnym tańcu ponad rok, a potem miesiącami przedziwnie zsuwali się w atmosferę. Nic z łagodnego ślizgu, nic z upadku, nic z gwałtowności kolizji. Raczej jak obrzydliwa masa spływającego kleju pozbawiona zwykłego dynamizmu wylewanej cieczy.
W łagodnym zetknięciu z gorącymi masami powietrza lód pokrywający istoty uległ szybkiemu odparowaniu. Całe niebo przecięły tłuste, wirujące smugi. Niesiony wiatrem smród wplótł się w mgły niemające końca. Zmieszał się z rosą i zanieczyszczał wilgoć dodatkowym, wstrętnym posmakiem. Zwykły oddech przenikały rozpylone kropelki cieczy dającej się porównać tylko do jakiegoś obcego moczu. Wypluwane, barwiły ślinę krwią. W obszarach podbiegunowych ciecz zamarzała i padał przesiąknięty starym tłuszczem śnieg.
Wreszcie – zbyt wyczekująca bowiem była długa cisza – rozległ się cichy, przeciągły grzmot podchodzących do lądowania. Dopiero teraz można było rozróżnić pojedyncze ciała. Z daleka niekształtne. Przypominające grudy zlepionych skwarek. Z bliska podobne do jaszczurów, z wielkimi, rozdygotanymi ludzkimi rękami.
Obcy pozbawieni kosmicznych statków? Bez skafandrów? Niemal nadzy wobec próżni? Tłumnie ruszyli w gwiazdy w zwykłych, latających gaciach?
Spleceni trzema parami rąk, w długich na kilometry, roztańczonych rzędach spadli na uśpione miasta. Z wrzaskiem wyrywającym z trzewi życie przelatywali ponad tłumami zaskoczonych ludzi. Setki tysięcy trzymających się za ręce obcych. Rozśpiewanych, rozgwizdanych i wrzeszczących. Miliony ludzi umarły już pierwszego dnia, miliardów nigdy nie dobudzono ze zwykłego snu.
Przeloty przypominały bombardowania dźwiękiem. Niektórym kojarzyły się z pieśnią wigilijną, od której pękały mury, innym z lawiną głosów słyszalnych nawet w wirtualnym świecie Internetowego Spieku. Umierali tylko ci zdecydowani wyłącznie na rzeczywistość. Innych oszczędzono. Jakby uzależnienie od netu stanowiło punkt zbieżny, ważny i istotny w próbie całkowitego zagarnięcia ekologicznej niszy zajmowanej przez człowieka.
Nazywali siebie Hydrolami. Lądowali wokół głównych pól Spieku. Kopali nory i czekali. Być może Internet wylał się z czeluści kosmicznej nocy? Albo ktoś… w nim zrodzony?
I
Froyl stał na polu tuż za linią krzywych domów. Ściany brudziły hasła młodzieżowych przekleństw i rozległe panoramy graffiti. Rysunki falliczne wprost szokowały dbałością o szczegóły. Prym wiodły widoczne objawy nowych chorób. Przestały być zagrożeniem, więc przerodziły się w intrygującą zabawę. Szczególnie choroby skóry stały się modą w naturalnym zdobnictwie ciała. Podnóże murów wyglądało wobec tego jak jedna wielka wysypka ropiejących wrzodów. Całość tworzyła przejaskrawioną paletę kolorów, przy których tęcza była bladą kurwą.
Froyl poruszył stopą. Ciepła maź zachlupotała. Pod miękką watą dziwnego kurzu kryły się rozległe, płytkie kałuże, tak że po chwili nawet najsuchsze miejsce nasiąkało galaretowatym płynem ogólnoplanetarnej sieci. Błyskawicznie wypełniał stopy stojącego. Skóra pękała, kości miękły, a podeszwy stawały się cięższe niż tona zardzewiałego żelastwa. Wystarczyło, że zaszło podejrzenie o nieuzgodnioną zmianę hasła, zły login, zafałszowany certyfikat binarny, a sieć natychmiast upominała się o swój płyn i wypróżniała w jego poszukiwaniu system krwionośny delikwenta do zera. Ból był straszliwy, a ryzyko zapieczenia podwójne. Suchość oznaczała brak kontaktu ze środowiskiem, odrzut i zwykle doprowadzała do szaleństwa. Należało wstrzymać na możliwie długo oddech. Zatrzymać większość procesów życiowych w Realu. Przeczekać do czasu wyprodukowania namiastki naturalnej krwi i zastartować organizm na nowo. Najgorsze jednak pozostawały wymogi natury biurokratycznej. Mówiono, że zmiany w jakiś sposób wymusili na sieci Hydrole. Nowe logowanie do systemu, wbijanie haseł i uzupełnianie kodów zajmowało tygodnie. A sama aklimatyzacja w wirtualnych rzeczywistościach? Niekiedy stawała się po prostu niemożliwa.
Froyl wylogował się. Odetchnął pełną piersią, zakasłał i kilkoma susami ponad wszędobylskimi kałużami dotarł do popękanego chodnika. Miał tu stary samochodowy akumulator, na którym usiadł. Ostrożnie, wręcz z nabożną czcią, ściągnął wełniane skarpety. Po Spieku wyglądały jak o kilkanaście rozmiarów za duże rękawiczki. Setki iskier wystrzeliły od materiału, przepełzły mu przez palce i spłynęły do ziemi. Rozmasował suchą jak pergamin skórę. Wstał. Rozluźnił mięśnie. Splunął kilkakrotnie. Po przebywaniu w sieci na języku zawsze gromadził się obrzydliwy nalot.
Z wolna powracał słuch. Dochodziły pomieszane głosy. Bardzo odległy śmiech, płacz i nieco bliższy odgłos cichej rozmowy. Ujrzał zamazane, potem coraz wyraźniejsze sylwetki krzątających się Froggies. Kątem oka przyglądał się tym człekopodobnym istotom. Z wyglądu przypominały małe dzieci, z zachowania zrzędliwych starców. Coś robiły ze stojącą głęboko zalogowaną kobietą. Z pewnością znajdowała się w najgłębszym Spieku. Jej włosy dymiły, a z uszu, jak z nieszczelnego zaworu, wydobywał się cichy syk. Kamienna twarz wyrażała obojętność trupa. Froggies, podśmiewając się, spłaszczały jej brzuch. Froyl już nie raz widział tego rodzaju spłaszczanie i tym razem widok nie wywołał torsji.
– Froyl! Froyl Froyl! – pisnęły w jego kierunku maluchy. Człowiek jakoś zawsze im imponował.