Recenzja całej Trylogii Solarnej -QFant
2 czerwca 2017
„ŚWIATY SOLARNE”, JAN MASZCZYSZYN
Recenzował: Damian Drabik
Okładka wydanej w 2015 roku książki „Światy Solarne” Jana Maszczyszyna głosi, że jest to pierwsza polska powieść steampunkowa. Być może, choć wydaje mi się, że w równym stopniu jest to sci-fi, space opera i wreszcie jakiś totalny surrealizm zbliżający się wręcz do bizarro fiction. Nie sposób bowiem tę powieść jednoznacznie sklasyfikować. W trakcie lektury czytelnikowi towarzyszy nieustanne poczucie absurdu, a całość – mimo zdecydowanie humorystycznej i wymuszającej dystans otoczki – atakuje niespodziewanie poważnymi treściami i zmusza do refleksji.
Już punkt wyjściowy powieści przyprawia o zawrót głowy. Pamiętacie słynną „Podróż na Księżyc” Georgesa Mélièsa i kultowy kadr z pociskiem wbitym w oko tytułowego satelity? Mniej więcej w ten sposób podróżuje się między planetami w książce Maszczyszyna. Ściślej rzecz biorąc całość utrzymana jest w klimatach wiktoriańskich, stąd ten cały steampunk, a otoczkę science fiction oparł autor na założeniach ludzi żyjących w XIX wieku. Skoro uważano, że przestrzeń kosmiczną wypełnia eter, to tak właśnie jest w „Światach Solarnych”. Podróżuje się w bryczkach, zachowuje się staroświeckie obyczaje, z kolei w podejściu bohaterów do rzeczywistości nie brak uprzedzeń. Trudno wyobrazić sobie taką retrofuturystykę, wyobraźnia Maszczyszyna nie zna granic, to po prostu trzeba przeczytać, choć ilość zamierzonego chaosu i absurdu może być dla niektórych czytelników odrzucająca.
Bohaterem „Światów Solarnych” jest sir Ashley B. Brownhole – ekscentryk, potentat prasowy, szlachcic, kawaler. Pochodzący z Wenus mężczyzna trafia na ziemski Australion, gdzie poznaje autochtonów potrafiących się teleportować. Niespodziewanie bohater jest światkiem inwazji… staroświeckich obcych, którzy zamierzają przejąć władzę nie tylko nad Ziemią. Ashley zostaje wplątany w niezwykłą, międzyplanetarną intrygę, w której udział wezmą m.in. rybopodobni podróżnicy oferujący nietypowe metody na „podkręcanie” własnego ciała i jego możliwości.
Zaskakuje lekki, niewymuszony styl Maszczyszyna, który wyraźnie bawi się tą powieścią. Stylizowany język, ogrom neologizmów i dbałość o szczegóły to jedne z większych zalet „Światów Solarnych”, choć jak wspomniałem wcześniej, nie ułatwiają lektury, bo dodawszy do tego ogrom treści i niesamowitych pomysłów, całość aż pęka w szwach. Miejscami łatwo się pogubić czy wręcz ugiąć się pod natłokiem absurdu. Bez wątpienia nie jest to powieść dla każdego.
I trudno określić właściwie dla kogo jest ta książka, bo gatunkowe klasyfikacje tu nie pomogą. To przede wszystkim powieść dla osób, które lubią oryginalne, nietypowe, świeże pomysły. Jedno bowiem można stwierdzić z czystym sumieniem: czegoś takiego jeszcze nie czytaliście. „Światy Solarne” to niełatwa, ale bez wątpienia satysfakcjonująca lektura dla tych, którzy poszukują w fantastyce czegoś nowego. A jeśli spodoba wam się ta podróż, to czekać was będą jeszcze dwa tomy „Trylogii Solarnej”.
Autor: Jan Maszczyszyn
Okładka: miękka
Liczba stron: 420
Wydawca: Solaris
28 czerwca 2017
„ŚWIATY ALONBEE”, JAN MASZCZYSZYN
Recenzował: Damian Drabik
Jeżeli po lekturze „Światów Solarnych” Jana Maszczyszyna sądziliście, że autor pokazał już całą swoją absurdalną, groteskową i przedziwną wyobraźnię, to grubo się pomyliliście. Drugi tom „Trylogii Solarnej”, „Światy Alonbee”, to jeszcze bardziej pokręcone, przerysowane, surrealistyczne czytadło. Co tylko wzmaga apetyt!
W drugiej części swojego cyklu Maszczyszyn zabiera czytelników w kolejną międzygwiezdną podróż. Powracają znani bohaterowie, jak dziwak i ekscentryk sir Ashley Brownhole. Tym razem to jednak nie on grał będzie pierwsze skrzypce w powieści, lecz nowa bohaterka – Asperia, prywatnie córka Brownhole’a. To na niej skupia się fabuła, ukazując jej dojrzewanie, przemiany jakie w niej zachodzą oraz odkrywanie przez nią własnej tożsamości. Pamiętamy bowiem okoliczności, w jakich przyszła na świat w poprzedniej części.
W tym nietypowym świecie, w którym sci-fi łączy się ze steampunkiem, kosmos wypełniony jest eterem, a między planetami podróżuje się w pociskach, bohaterowie zwiedzają kolejne ciała niebieskie i ładują się w nowe, coraz bardziej pokręcone kłopoty. Niewiele jest tu czasu na wytchnienie, bowiem we właściwym sobie zawadiackim stylu Maszczyszyn kreuje akcję wolną od przystanków.
Tym razem przyjdzie nam poznać kolejne kosmiczne rasy, m.in. cywilizację żyjących pod ziemią Plutonarhów. Czytelnik zostanie zabrany w podróż na Marsa i Plutona oraz jego satelitę – Hamaii. Nie zabraknie również kosmicznych bitew, w których uczestniczyć będą gigantyczne gwiezdne okręty. Wszystko oczywiście w stylu retro, z XIX-wiecznym klimatem oraz próbą odwzorowania obyczajów epoki czy nawet społecznej mentalności – rasizm jest tu na porządku dziennym.
Podobnie jak w przypadku “Światów Solarnych”, nie łatwo jest polecić czytelnikom “Światy Alonbee” ze względu na totalne wyłamanie się powieści z wszelkich gatunkowych ram oraz fakt, że Maszczyszyn nie wychodzi naprzeciw przyzwyczajeniom i oczekiwaniom przeciętnego czytelnika. Bez wątpienia jednak można stwierdzić, że jest to unikatowy cykl w skali całego rodzimego światka fantastyki. Jeśli jednak pierwszy tom trylogii przypadł wam do gustu, to śmiało możecie zapinać pasy i ruszać w drogę. Bo “Światy Alonbee” mają wszystko, co poprzedniczka i jeszcze więcej.
Zachęcam do sięgnięcia po książkę tym bardziej, że Maszczyszyn jest na polskim rynku twórcą w dalszym ciągu szalenie niedocenianym. Kto wie, być może jego wyobraźnia przerasta jeszcze oczekiwania odbiorców i nie po drodze jest nam z taką literaturą, niemniej w „Światach Alonbee” autor potwierdza nie tylko swój kunszt i pisarskie umiejętności, ale też odwagę w śmiałym wprowadzaniu w życie oryginalnych konceptów. Przede wszystkim jednak konsekwentnie buduje swoją wizję, unikając drogi na skróty, co potwierdzają rozbudowane i szczegółowe opisy odkrywające kolejne sekrety uniwersum. Nic nie jest tu przypadkowe, a całość, mimo postawienia zasad fizyki na głowie, zaskakująco dobrze trzyma się kupy. Tak się tworzy fantastykę.
Tytuł: Światy Alonbee
Cykl: Trylogia Solarna
Autor: Jan Maszczyszyn
Wydawnictwo: Solaris
ISBN: 9788375902600
Liczba stron: 500
28 czerwca 2017
„HRABIANKA ASPERIA”,JAN MASZCZYSZYN
Recenzował: Damian Drabik
W marcu tego roku światło dzienne ujrzała powieść „Hrabianka Asperia”, stanowiąca ostatni tom „Trylogii Solarnej” Jana Maszczyszyna. Dobiegła końca retrofuturystyczna epopeja kosmiczna, choć zważywszy na jej wyjątkowość, pozostaje mieć nadzieję, że autor wróci jeszcze do wykreowanego przez siebie surrealistycznego świata, w którym klimat epoki wiktoriańskiej idzie pod rękę z rasowym science fiction.
Wiele lat minęło w „Światach Solarnych” od czasu, gdy po raz pierwszy zetknęliśmy się z ekscentrycznym potentatem prasowym z Wenus – sir Ashleyem Brownhole’em. Niesamowite przygody, w jakie się wplątał, zakończyły się nie tylko modyfikacjami jego ciała, ale i przyjściem na świat jego córki – Asperii. To właśnie ta młoda dama zaczęła wyrastać powoli w „Światach Alonbee” na postać pierwszoplanową. Zgodnie z tytułem ostatniej części cyklu, hrabianka Asperia jest również kluczową bohaterką tej historii, choć nie znaczy to wcale, że Brownhole, czy równie zbzikowany baron Vanhalger zostali zepchnięci na plan dalszy. Nie – bez ich wybryków, pomyłek i niezaprzeczalnego uroku, nie byłoby tej awanturniczej przygody.
Trzeba podkreślić, że „Hrabianka Asperia” jest nie tylko najdłuższą (blisko 700 stron), ale i najbardziej zawiłą, skomplikowaną fabularnie odsłoną cyklu. Tym razem Maszczyszyn, jakby świadomy zbliżającego się końca pewnego etapu, postanowił zaaplikować czytelnikom jeszcze więcej akcji, fabularnych zwrotów, zakręconych intryg, odkrywanych światów i przedstawicieli zamieszkujących kosmos ras. W rezultacie książka aż pęka w szwach od treści. Nie łatwo będzie odbiorcy nad tym wszystkim zapanować: tak ogrom nazw, jak i wydarzeń mogą wywołać prawdziwy mętlik w głowie.
Jeszcze raz, podobnie jak w recenzjach poprzednich odsłon, zauważę, jak doskonale Maszczyszyn panuje nad wykreowanym przez siebie światem oraz rządzącymi nim zasadami. Z dbałością o detale i żelazną konsekwencją wprowadza kolejne (w skali trylogii – niezliczone) elementy fabularne, które w ostatecznym rozrachunku składają się na całość kompletną. Jeżeli w pierwszym tomie dywagacje Maszczyszyna o podróżach międzygwiezdnych w eterze, wszelakich kosmicznych rasach czy modyfikacjach ciała można było zrzucić na karb wybujałej wyobraźni autora, to po lekturze ostatniego tomu pozostaje jedynie podziwiać tę epicką kreację, w której wszystko znalazło się na swoim miejscu.
„Hrabianka Asperia”, podobnie jak i cała „Trylogia Solarna”, to prawdziwa mieszanka wybuchowa, złożona z pozornie nie pasujących do siebie elementów. Bizarro, surrealizm i romans, steampunk i science fiction, space opera i kryminał, groteska, czarny humor, intryga i wiktoriański klimat w jednym. Jeżeli te wszystkie określenia wypowiedziane obok siebie zdecydowanie wam się ze sobą gryzą, to wyobraźcie sobie jedynie, że Maszczyszyn nad nimi zapanował. W pełni świadomy gatunkowych ram, ale śmiało je przekraczający, konsekwentnie podąża obraną przez siebie ścieżką. Czytelnicy poszukujący świeżości w skostniałym światku polskiej fantastyki z pewnością tę próbę Maszczyszyna docenią.
Autor: Jan Maszczyszyn
Okładka: miękka
Liczba stron: 664
Cykl: Światy Solarne
Wydawca: Solaris