Recenzja na Szortalu
Space steampunk
Szymon Góraj
Jan Maszczyszyn to postać mało znana we współczesnym fandomowym środowisku – żeby nie powiedzieć: anonimowa. Z pewnością jedną z głównych przyczyn tego stanu jest fakt, iż po emigracji do Australii, blisko 20 lat temu, zrobił sobie przerwę w pisaniu. Dzisiejsze pokolenie czytelników miało więc jak dotychczas utrudnioną możliwość chociażby poznania osoby Maszczyszyna. Cieszy zatem powrót tego, bez mała jednego z najoryginalniejszych, autorów rodzimego gatunku. Pierwszy laureat konkursu literackiego miesięcznika „Fantastyka” uderzył w ubiegłym roku z trzecią częścią Trylogii Solarnej. Warto nadrobić lekturę z ostatnich dwóch lat, aby przejść do jego najnowszej powieści i poznać całą tę epopeję od początku do końca.
„Światy Solarne” wprowadzają nas w nietypowe uniwersum, rozwijane następnie przez „Światy Alonbee” i zwieńczone „Hrabianką Asperią”. Wielki świat Maszczyszyna promowany jest jako przedstawiciel steampunku, co tylko częściowo oddaje mu sprawiedliwość. Owszem, autor w ogromnym stopniu bazuje na owym nurcie, opartym o epokę wiktoriańską, lecz to zaledwie wierzchołek góry lodowej; fragment gigantycznego, a w swoim potencjale nieskończonego konstruktu światotwórczego, na który składają się elementy space opery, a nawet pewne aspekty cyberpunku ( osobliwe wszczepy, które pozwalają danej istocie podnieść wydajność fizyczną bądź psychiczną). Jak stworzyć coś tak nieprawdopodobnego, nie popadając w jakieś szalone, wzajemnie sobie przeczące – bo pochodzące z innych gałęzi fantastyki – teorie? Literacka riposta Maszczyszyna jest tyleż błyskotliwa, ileż karkołomna: stworzyć własną wersję kosmosu. Zbliżoną do naszej, ale na zasadach znanych chociażby z wyznawanych w przeszłości naukowych teorii. Nasz Układ Słoneczny – skądinąd pozycja startowa w narracji – może i jest z pozoru bliźniaczo podobny do tego, w którym żyjemy, jednak rządzą nim zupełnie inne prawa. Przestrzeń kosmiczną wypełnia eter, co wprowadza ogromną gamę zmiennych – przykładowo, jeżeli człowiek lub istota humanoidalna opanuje pewne konkretne nauki, będzie w stanie przeżyć przez stosunkowo długi czas. Choć cała historia rozpoczyna się na Ziemi, są to obrzeża ludzkiej cywilizacji. Właściwymi centrami są planety Mars, Wenus oraz Merkury. Mechanika steampunkowa zostaje dostosowana do podróży kosmicznych, a z tego miejsca już prosta droga do prawdziwej alternatywnej kosmogonii.
Jeśli miałbym określić, co przypomina mi uniwersum Maszczyszyna, stwierdziłbym, że to różne szalone pomysły na tworzenie wariacji rzeczywistości Lema lub jego młodszego kolegi po fachu, Jacka Dukaja, zmieszane z gargantuiczną skalą i przepychem, znanym z „Diuny” Franka Herberta. Wykreowane przezeń uniwersum z jednej strony poraża mnogością nawiązań do określonych porządków, zaczerpniętych z wielu nurtów (zwróćmy uwagę choćby na otoczkę związaną z istotami zamieszkującymi kosmos, która ma ścisły związek z koncepcjami uczonych z XIX wieku), by w dalszej kolejności zostać wymodelowane na kształt oczekiwany przez autora. Z drugiej zaś, cała trylogia to tygiel pomysłów typowych dla ambitnej space opery. Jest miejsce na wielkie, sięgające tysiące lat wstecz galaktyczne rody, intrygi rozciągające się na nieprawdopodobne odległości i okresy, wreszcie konflikty o skali, która przywodzi na myśl co najmniej diunowskie wojny Atrydów z Harkonnenami. Cały ten wszechświat może kojarzyć się z wielkim, dziwacznym rezerwatem, w którym przechowywane i rozwijane są poszczególne cywilizacje. Bo czymże innym jest Enklawa? Jaki początek ma nasza rodzima rasa, jej wrogowie w postaci Houlotee czy rybopodobnych Alonbee; kim są Ista Granth i jaki mieli wkład w rozwój uniwersum, które zdaje się powstawać specjalnie po to, by na podobieństwo XIX-wiecznych badań być kształtowane niczym jakaś zmutowana menażeria? Nie zdradzając zbyt wiele – przez wszystkie trzy książki będziemy regularnie otrzymywali iście końską dawkę informacji, by w finałowej końcówce ujrzeć godne tego spektaklu zwieńczenie.
Jakby tego było mało, wśród wydarzeń na wielką skalę wciąż miotają się główni bohaterowie tej trylogii – Sir Ashley Brownhole, jego przyjaciel baron Victor Vanhalger oraz reszta załogi, której skład co jakiś czas ulega zmianie. Choć bowiem w Trylogii Solarnej najważniejszym bohaterem zdaje się być cały niepowtarzalny świat – co akurat nie każdemu może przypaść do gustu – perypetie wspomnianej grupy stanowią w literackiej konstrukcji Maszczyszyna przygodowy motor napędowy, a każda z postaci ma oryginalną osobowość, dzięki której ratuje się przed zostaniem kolejną ekspozycją uniwersum solarnego. Największym atutem w tym elemencie jest bez wątpienia Brownhole. Główny bohater trylogii (choć w trzecim tomie daje mnóstwo miejsca Asperii, swojej, pod każdym względem, ekscentrycznej córce) z początku ma pełne prawo irytować czytelnika swoimi ograniczającymi potencjał uprzedzeniami, nieodpowiedzialnością w wielu sferach życia czy ogólną, dość męczącą powierzchownością. Jednak warto na niego spojrzeć jak na człowieka stającego naprzeciw wydarzeń, które, w teorii, go przerastają, próbującego walczyć ze swymi rozlicznymi słabościami, aby ocalić siebie i bliskich. Ten oczytany mężczyzna, z już dawno ukształtowanymi poglądami i spojrzeniem na świat, zmuszony jest kompletnie przewartościować to, w co wierzy. Maszczyszyn co rusz rzuca swojemu bohaterowi wyzwanie, kształtując go od pierwszych stron aż do finiszu, nie gubiąc jednak jego fundamentów charakterologicznych. Trochę gorzej jest z lwią częścią istot innych niż załoga Sir Ashleya, z których ogromna część stanowi konglomerat dość standardowych czarnych charakterów i mało ciekawych bywalców drugiego planu. Niewielka to jednak wada, a przy ocenie całokształtu nie ma specjalnego znaczenia. Trzeba także pochwalić piękny, stylizowany na nieco staropolski, język, który pozwala jeszcze lepiej wczuć się w klimat powieści.
Trylogia Solarna to dzieło wyjątkowe, niesamowicie dopracowane nawet w najdrobniejszych szczegółach. Tak bardzo, że i po kilkukrotnej lekturze poszczególnych jej wątków można natknąć się na coś, co nam uprzednio umknęło. Nie jest to letnia lektura, bo Maszczyszyn nie oszczędza czytelników, pomimo wielu wątków rodem z powieści przygodowej. Ale zapewniam, że niemal każdy wielbiciel choćby jednego z gatunków, do których można zaliczyć powieść , powinien być usatysfakcjonowany po przebiciu się przez ten literacki gąszcz.
Tytuł: „Światy Solarne”
Autor: Jan Maszczyszyn
Wydawca: Solaris
Data wydania: 2015
Liczba stron: 420
ISBN 978-83-7590-226-6
Tytuł: „Światy Alonbee”
Autor: Jan Maszczyszyn
Wydawca: Solaris
Data wydania: 2016
Liczba stron: 500
ISBN 978-83-7590-260-0
Tytuł: „Hrabianka Asperia”
Autor: Jan Maszczyszyn
Wydawca: Solaris
Data wydania: 2017
Liczba stron: 664
ISBN 978-83-7590-261-7