Recenzja Swiatów Solarnych – Sofa sierpień 2015
PAROSTATKIEM W KOSMOS sierpień (7) 2015
link do źródła
http://www.beezar.pl/ksiazki/sofa-sierpien-2015
Dariusz Zajączkowski
Ś wiaty Solarne trały do mnie pocztą. Książka z okładkami w szarościach nierówno załamanych sepią wywołała wśród domowników zdumione uniesienie brwi i w powietrzu zawisło milczące pytanie: czym jest steampunk? Zwrot pobieżnie wyjaśniłem i dokonałem organoleptycznego badania: blisko czterysta stron tekstu bez zdjęć i graki. W lekturę zagłębiłem się dopiero kilka dni później. Trochę wiedzy uszczkniętej tu i ówdzie pomogło docenić pomysł autora, ale jej brak nie przeszkadza doskonale wczuć się w dziewiętnastowieczny świat techniki parowej, która opanowała przestrzeń pomię- dzy planetami o swojsko brzmią- cych nazwach, jak choćby Wenus. Co prawda, nie zgadzały się liczby księżyców, to pozostawiam uwadze czytelnika. Przyznam, że skupiłem się na sprawdzaniu spójności, ujmę to: aspektu inżynierskiego wykreowanej cywilizacji. Niestety, Jan Maszczyszyn nie ułatwia zadania, pędząc z akcją na złamanie karku czy raczej rozerwanie nitów parowego silnika, za nic mając kilka ograniczeń wynikających z praw zyki. O! I tu cię mam, pomyślałem. No cóż, nieco czerwieniąc się, proponuję jednak poczekać z opiniami na koniec historii. Choć mała zadra pozostaje, gdy przy gęsto ścielącym się trupie bohater, sir Ashley, stawiając czoła całym armiom, w nieprawdopodobny sposób unika śmierci. Jeszcze przed połową tekstu — może to zaleta, może wada – bardziej byłem ciekaw rozwiązania kolejnej krytycznej sytuacji niż kontynuacji wątków fabuły podkręcanej inwazją Obcych, rodzącą się miłością, porwaniem i pościgiem. Mam nadzieję, że bardziej wymagający Czytelnik nie rzucił jeszcze moim tekstem w kąt – Światy Solarne mają również drugie oblicze, głębsze i nieco ukryte. W eksplozjach bomb, kurzu bitew, zgiełku abordaży i w tętniących życiem międzygalaktycznych przestrzeniach można odnaleźć zakamuowanego współczesnego człowieka. A to w mojej ocenie dobrze świadczy o powieści. W końcu nawet fantastyka nie jest pisana dla mieszkańca Jowisza, a dla zwykłego Ziemianina, który może konfrontować śledzoną historię z własną egzystencją i odczytać, choćby podświadomie, poruszające przesłanie. Oczywiście pod warunkiem, że dana pozycja je zawiera, jak ma to miejsce w przypadku Światów Solarnych. Jan Maszczyszyn jest autorem świadomym uwarunkowań czasu i środowiska, w którym żyje i tworzy i wie, że od nich nie ucieknie. Zresztą nie próbuje, tylko z pełnym wyrachowaniem ukazuje w krzywym zwierciadle cechy współczesnego świata. Nasz brak poszanowania dla życia, brak tolerancji, chciwość, zadufanie, cynizm i – źródło wcześniej wymienionych – przeświadczenie o nieomylności i wielkości własnego rozumu i pojmowania Natury, podczas gdy świat i otoczenie w rzeczywistości poznajemy jedynie powierzchownie, w pogardzie mając osiągnięcia i interesy innych kultur i cywilizacji. Ot, przykładowe zdanie: W tym przypadku rabunek jest konieczny*, stwierdza sir Ashley, dżentelmen, arystokrata i opiniotwórca, komentując trudności w pozyskiwaniu antygrawitacyjnego piasku merkuriańskiego, niezbędnego do funkcjonowania kosmicznych statków transportowych. Analogii proszę poszukać choćby w wieczornych Wiadomościach. Autor stopniowo, ale też dynamicznie, rozszerza horyzonty. Zaczynamy w międzyplanetarnym, jak się potem okazuje, grajdole i pędzimy w jądro galaktyki. Waż- niejszy jednak jest fakt, że proces zachodzi nie tylko w zycznej przestrzeni Wszechświata, ale również w umysłach bohaterów, a zmiany widoczne z rozdziału na rozdział, stymulowane są pojawiającymi się różnorodnymi formami życia i przede wszystkim rosnącym zrozumieniem ważkości wydarzeń i pewnością istnienia hipotetycznej cywilizacji, kierującej i inicjującej ewolucje światów. Podobne sugestie wysuwało już wielu, mniej lub bardziej poważne, że nawiążę do prześmiewczej wizji Stanisława Lema, który w człowieku widział owoc kosmicznego nierządu, twór o wiele mówiącej nazwie: Ohydek Szalej – pełną i świetną systematykę. Czytelnik znajdzie w Dziennikach Gwiazdowych. Sęk w tym, że ostatnio nie tylko na łonie literatury fantastyczno-naukowej, ale również w kręgach alternatywnych pojawia się myśl zgoła odmienna, której również Jan Maszczyszyn przynajmniej w tej książce hołduje: człowiek należy do rasy szczególnej, by nie rzec wybranej, która swój rozkwit zawdzięcza ingerencji bardziej rozwiniętej cywilizacji. Czy jesteśmy gotowi na taką zmianę przyjętych, dotąd na pozór niewzruszonych paradygmatów nauki? Cenię w powieściach detale idealnie wpasowane w fabułę, ale będące również elementem pewnej, nie zawsze świadomej, gry autora, elementem swoistego wyzwania stawianego dociekliwemu czytelnikowi. Na przykład, dlaczego na jednej z planet bodajże hrabiego „zaatakowały” akurat mrówki, a nie pszczoły, nie chrząszcze czy jakikolwiek inny żyjący drobiazg? Natomiast z dużą dozą pewności, znając miejsce zamieszkania Autora, mogę wytłumaczyć, dlaczego to właśnie wolni Aborygeni, a nie Masaje czy rdzenne plemiona Ameryki Północnej, odegrali tak ważną rolę w opowieści. Pogardzani, traktowani wręcz jak zwierzęta w świecie kwitnącego niewolnictwa, mistyczni, aczkolwiek praktyczni Aborygeni w powieści okazali się niedocenianym i pogardzanym duchowym dopełnieniem czysto technicznego, jedynie słusznego postrzegania świata. Czy czegoś to nie przypomina? I czy swoistym przesłaniem nie jest fakt, że bohaterowie wychodzą z opresji tylko w efekcie współpracy obu tych sił? Powieść Jana Maszczyszyna ma jeszcze jedno oblicze: tajemnicze, przyczajone i pełznące podskórnie strona po stronie. Na scenie pojawia się dopiero w ostatnich odsłonach, gdy bohaterowie docierają w końcu do rodzinnych Światów Solarnych. W pewien, co prawda odległy, sposób opisana sytuacja przypomniała mi Shire i wracających z Mordoru hobbitów. Ich wioska nie była już taka sama – cień zmienił wiele. Powyższe jeszcze raz wskazuje, że godną podkreślenia cechą książki jest szerokość spojrzenia, mnogość ukrytych tematów i wątków nawiązujących również do problemów i wyzwań stojących przed człowiekiem początku XXI wieku. I nie mam tu na myśli podróży międz planetarnych, ale choćby kwestie ekologii (ilość wycieków z silników maszyn parowych w powieści jest imponująca), stosunków społecznych, kierunku rozwoju medycyny, czy nawet duchowości. Wszystko to sprawia, że książka, mimo zaszufladkowania w wąskim kręgu steampunku, może, przynajmniej w niektórych aspektach, przypaść do gustu szerszemu gronu czytelników.
* J. Maszczyszyn, Światy Solarne, Wydawnictwo Solaria 2015, s. 73.