Szklane Głosy – na Herbatce u Heleny.

 

 

 

 Pierwszy pojawił się sygnał radiowy.

Był dziwny…

Pohukiwanie i charkot na zwykłych falach UKF-u.

Odchodził i wracał.

Przechodził godzinami poprzez burzę trzasków i znów brzmiał irytująco czysto.

Później to „pi, pi, pi” gdzieś zaginęło, wybladło do pojedynczego „pi”, niemal walcząc z mocą tła o marne zaistnienie.

I z tła wyłonił się szept. Tyle że ów rodził się na dnie ludzkich jaźni, nie mając już nic wspólnego z plątaniną kabli i nitowanym żelastwem.

Doprowadzał do wibracji podstawy małżowin usznych i wlewał się jak szybko stygnący klej wprost do aparatu słuchu.

Wypełniał usta tym samym niepokojem, co i duszę.

Budził zimne ciarki na plecach.

Rósł, potężniał jak ból ukruszonego zęba.

Potem wibrował, hipnotyzował i wreszcie gubił osobę ludzką w szaleństwie.

 

W swej prostocie przekazu nakazywał bierność. I wszyscy czekali.
Często szept przechodził poprzez fale dziwacznych zniekształceń. Miał swoje doły i swoje wzniesienia. Dodajmy jeszcze długie trzaski w brzmieniach samogłosek, brzękliwość w słowach rozpoczynających się literą „g” i basowy warkot w spacjach.
Jakąś rolę w zakłóceniach odgrywały chmury. Gdy nadchodziły, wzmagał się niepożądany hałas na dnie jaźni. Wraz z rozpogodzeniem sygnał przeradzał się w kojące kołysania niepokojąco nieznanych melodii. Czy były to pieśni? Wątpliwe.
Chaos sygnałów miał wpływ nie tylko na oszalałe urządzenia odbiorcze stacji dalekiego nasłuchu w Parkes i Forbes. Powodował skutki uboczne. Przewlekłą migrenę setek kobiet w okolicy Sheparton. I dalej wzdłuż rzeki, do Echuca, ataki czarnych wymiotów. W Ardelthan zauważono u ludzi objawy niezwykłej rozciągliwości skóry. Najbardziej narażone były dzieci. Nie tylko ogromne wory pod oczami. Również rozwlekła skóra dziecięcych pupci, sprawiająca kłopoty prawidłowej higienie wypróżniania. A nieujarzmiony przez Neurofen straszliwy ból głowy?
Szpitale aż po Sydney wypełniały młode dziewczęta i gderające babcie. Co gorsza, wkrótce objawy tej samej choroby objęły całą planetę. Dlaczego ból głowy? Co miał sygnał wspólnego z kobietami?
Ludzkość, która od setek lat z nadzieją oczekiwała sygnału z kosmosu, zbagatelizowała symptomy. W domenie kontaktów z obcymi płeć piękna nie mogła się przecież wykazać niczym innym, jak tylko ignorancją. Zwykłą kobietę bolała głowa nawet z powodów tak banalnych jak pusty portfel męża. Tym bardziej upatrywano w tym powód o podłożu psychopatycznej zazdrości. Trochę niepokojące wydały się jednak masowe ciąże. Miliony! Miliony ciężarnych matek nawet po osiemdziesiątce! Brzuchy wyrastały do monstrualnych rozmiarów. Pulsowały i puchły. Nadymały się i flaczały. Czasem uzyskiwały przeźroczystość bańki z krwistą siatką pulsujących żyłek. Widok był obrzydliwy. Ktokolwiek ujrzał wydział położniczy w Griffith, na Hopper Street, był od tego chory tygodniami. Rzędy leżących, zawodzących kobiet. Nocą milczących na prostych pryczach. Rankiem zgryźliwych i obraźliwych. Brzuchy, rozlewając się pod wpływem ciężaru, dotykały podłogi. Nawet muchy unikały bliskości ich ciał. Płody prawie się nie ruszały. Za to śpiewały i gaworzyły jeszcze wewnątrz organizmu matki. Nic ludzkiego! Nic łagodnego! Po takich pieśniach brzuchy z reguły eksplodowały.
Szybka śmierć matki stawiała pytanie o sens procesu, a ciągłe pościgi za uciekającymi noworodkami doprowadzały lekarzy do kompletnej furii.

1.

Speals pokłócił się z Sarą. Wyszła z domu, niby na papierosa, a całą noc, przeklinając ciężarny brzuch, grzebała w ogrodowej ziemi. Wołana, warczała na dziwną i nieznaną nutę. Potem brudnymi palcami grzebała w nosie, aż do pierwszej krwi. Wróciła umazana śmierdzącym błotem po samo czoło. A jej dotąd wypielęgnowane dłonie? Poprzez poduszki palców przebiły się ostre drzazgi kości. Przypominały groźne narzędzia do pielenia chwastów.
– Co ty robiłaś?! – zapytał zaniepokojony. Miał dość jej papierochów i związanego z tym ryzyka dla dziecka.
– Pieściłam Norcha…
– Norcha? Co to znaczy, kobieto?! Jak nasz Tommy przeżyje poród z takim brudasem? Chodź! Trochę cię umyję. Przynajmniej twarz i wyleniałe od tej ciąży włosy.
– Pierdol się!!! Powiedziałam, że to nie Tom, tylko Norch! – odwarknęła.
Zamilkł przerażony jej stanem. Zmieniła się nie do poznania. W przeddzień rzygała. Cały dzień od świtu. Skąd w tak marnym, chudym ciele wzięło się tyle wody?
W Coleambally porody odbywały się w domach. Speals przygotował wszystko. Pożyczył wielką miskę od sąsiada, Boba Mastersona. Kupił cały komplet nowych, chińskich ręczników. Nazbierał gazików i znalazł stary bandaż. Miał też wielką łyżkę od ciotki, Suzan Troy. Nawet powiesił kilka małych ścierek do naczyń na klamce drzwi w sypialni.
Mały urodził się bez pępowiny. Przepaliła się w tej straszliwej temperaturze. Prysła jak drut w bezpieczniku. Strzeliła jak petarda. Walnęła jak stara żarówka w wilgotnej piwnicy! Speals oniemiał. Stał unieruchomiony bezgranicznym przerażeniem. Sara nie żyła.
Ten nowy leżał spokojnie na rozciągniętym ręczniku pod fotelem. Wygięty w skupionej pozie. Usta układał w krzyk, który nie nadchodził. Musiałby to być krzyk obcy i złowróżbny. Bo przynależny upiorowi z dalekiej czerni kosmosu. Bobas zdawał się być absurdalną połówką, a nie całym organizmem. Jakby mu odrąbano długi kark, zakończony malutką głową, tuż u nasady szyi, i nakazano tylko tej części przyjść na świat. Po paru kwadransach mały uniósł jakimś cudem łeb i uciekł przez otwór dla kota z warczeniem zamiast płaczu. Klapka huśtała się przez moment, a drzwi długo trzeszczały od impetu uderzenia.
Speals ocknął się. Chwycił wielki widelec na indyka i wybiegł z domu. Zobaczył ciało wciskające się do wykopanej przez Sarę dziury. Kiedy uderzał w ciemne dno ostrzem, mały był już głębiej, jakby drążył, odkrywając w tej ucieczce zapomniane przez wszystkich korytarze. Speals usłyszał złowrogi syk. Pod stopami coś szarpało się ze skałą. Proces przypominał nagłe wiercenie, a od jego gwałtowności zadrżała ziemia.

2.

Od rana ogród pełen był żałobnego zawodzenia wron. Przywoływał je zapach dołu i jego przeraźliwe zimno. Dlaczego? Intensywnie pachniał gotowanym kalafiorem. Brzmi dziwnie, ale to coś przyciągało ptaki. Zlatywały się, pomimo że nie rozdziobały nawet marnego kęsa. Mięso bobasa podsmażył poród, może dlatego tak strasznie zalatywało jarzynami?
Speals stanął obok ławki. Splunął kilkakrotnie. Ponad domami krążyły wrony. Tak, tak. To wydarzenie nie tylko dotyczyło zwykłego hydraulika z Finley, ale wszystkich pozostałych mieszkańców Coleambally. A od tygodnia myślał, że to dziecko to wynik udanego zapłodnienia, pomimo że Sara mówiła mu nie raz, że to za szybko, za dziwnie i boleśnie, żeby choć trochę przypominało produkcję potomka. A sąsiedzi? Nie wyprowadzali go z błędu. Sami się cieszyli. Taki Stephan, na przykład. Siedemdziesiąt trzy lata, żona osiemdziesiąt siedem. Po fakcie palił papierosa jednego po drugim, choć dawno już rzucił palenie. Zrobił się gadatliwy jak nigdy przedtem. Dlaczego? Bo żona wstała z inwalidzkiego wózka i przeryła starymi łapskami cały ogród. Przechwalał się fiutem. Mówił, że to nie tylko jej brzuch jest zdatny do użytku.
Speals uniósł głowę. Ptaki wzbijały się chaotycznie. Chmura czarnych plam skrzydeł w szalonym wirze wzbudzonego huraganu. Wznosiły się i opadały, nieprzerwanie, natrętnie. Wzlatywały setkami ponad tajemniczymi śladami czołgających się nowych obywateli stanu Nowa Południowa Walia, prowadzącymi do okolicznych dołów i skalnych pęknięć w parkach. Najczęściej była to jednak głęboka, perfekcyjnie okrągła dziura w ziemi, którą przezorne przyszłe mamuśki w tajemnicy przykrywały kawałkiem blachy czy kartonu z pudełka po butach.
Ptaki nieprzerwanie krążyły, zanim zjawił się ten okropny wrzask, po którym pierzchły we wszystkie strony ze złowróżbnym łopotem skrzydeł. Wtedy trupy ludzi połączyły z niebem nieprzebrane wiązki elektrycznych wyładowań. Ciało Sary skurczyło się po wybuchu, a Spealsowi obwisła skóra na łokciu. Tak jakby ubrał źle uszyty sweter.

Ciąg dalszy pod linkiem

http://herbatkauheleny.pl/readarticle.php?article_id=1833

http://issuu.com/herbatka-u-heleny/docs/herbasencja_marzec2014