Szortal Wielkanocny

 

Sherlock Holmes i tajemnica Deluńskich jajek

Jan Maszczyszyn

 
Na długim stole do święceń pokarmów pozostał tylko jeden koszyczek. Był jakiś ciemny, pełen starych pajęczyn i zbutwiałych liści. Nikt go nie dotykał. Wyglądało na to, że pozostawiono go tu przypadkowo.

Edward wyczuwał w nim setkę tajemnych pułapek. Rzecz niegodną we wnętrzu świątyni.  Miał tu tylko posprzątać. Ale koszyczek nęcił. Ciekawość drażniła. Niespokojny duch zżerał męskie serce. Edward rozerzał się dookoła.

Prócz modlącej się madame Hilstone i jej pokojówki Grety Falhow nie było tu nikogo. Kobiety były zajęte rozmową z Bogiem. Cichy szept paciorków przepływał niczym szmer wody i ginął gdzieś za ołtarzem.

Edward odłożył miotłę i cichutko pokuśtykał do dębowego stołu. Im bliżej podchodził, tym bardziej ogarniał go nieuzasadniony lęk. Wreszcie zajrzał do ciemnego wnętrza.

Było dziwne. Podobne do opuszczonego gniazda. Pełne dalekiego kwilenia i jeszcze odleglejszych pisków. Coś, jak lodowaty podmuch musnął krawędź jego starej twarzy. Może zbłąkany oddech? Powiew ptasich pieśni, układających żarłoczne, malutkie dzioby do snu?  

Na samym środku wymoszczonego zbutwiałymi liśćmi koszyka błysnęło malutkie jajko. Jakieś tajemne runy biegły po jego powierzchni w misternej konfiguracji drobnego pisma.
            –  Czyżby stara pisanka? –  przemknęło przez myśl kościelnemu. Ostrożnym ruchem wyciągnął jajko i położył na dłoni. Było maleńkie. Tonęło niemal pośród  wybrzuszeń i zakrzywień skóry. Nagle zadrżało. Zlepiło się w tym drżeniu z tkanką. Syknęło i zassało.   Edward ze zgrozą ujrzał, że linie papilarne jego skóry wyjaskrawia rozpalona czerwień. Palą się linie i drgają coraz intensywniej. Wreszcie rozpadają się, splatają i złotym strumieniem nici wlewają się na powierzchnię jajka, tworząc jedyny i niespotykany – unikalny wzór linii jego życia. 
             Edward zachwiał się. Ciągle wpatrzony w wyjaskrawioną napadem pisankę upadł i wyzionął ducha..
                                                ***********
           –  Inspektorze? –  Watson był wyraźnie przejęty odkryciem. –  Co to jest?
       Sherlock z  trudem przytrzymywał szczypcami niewielki jajowaty przedmiot.
           –  Ten Jajcur pochodzi z wioski Delunów, Watsonie –  oznajmił podnieconym głosem.
           –  Mówisz o wiosce nawróconych diabłów?
           –  Tak. Delunowie zapragnęli powrotu do domu Ojca. Niebo pozostaje dla nich zamknięte, więc nie zaprzestają swych diabelskich sztuczek. Ta Pisanka, czyli Jajcur –  wyjaśniał Sherlock, wskazując ustnikiem fajki delikatny rysunek –  ściąga niepowtarzalny zarys linii ludzkich losów. Innymi słowy, spija życie z ofiary. A życie bywa różne. Akurat tutaj, mamy do czynienia z człowiekiem czystego serca, poczciwym Edwardem Fall z Hardmond.

     –  A więc?

    Sherlock ćmił swoją fajkę w niewruszonym spokoju. Uśmiechnął się w swój szczególny, zagadkowy sposób.

    –   Do czego może posłużyć  diabłu linia życia świętobliwego człowieka? Pomyśl tylko przez chwilę… – Oczy Holmesa błysnęły humorem. Patrzył nadzwyczaj przenikliwie.

    –  Jako dowód czystości? – wyjąkał grubas.

    –  Otóż to. Przeniesiona na diabelskie dłonie stanie się przepustką do wymarzonego raju.
               –  Zatrważające.

 

 

 
Sekciarze

Jan Maszczyszyn

         Stanley Marbley z pietyzmem przeciągnął pędzelkiem po misternym rycie na rączce kamiennego kosza. To był setny egzemplarz skamieliny genialnie zachowany w skale osadowej. Ktoś delikatnie poklepał go po ramieniu. Paleontolog odwrócił się  i zniecierpliwionym spojrzeniem dał do zrozumienia intruzowi…
      –  A, to ty Robie. –  Oczy natychmiast  mu zabłysły z niewypowiedzianego zachwytu. Nie panował nad podnieceniem.

 –  No mów – potrząsnął  chłopakiem profesor Howard.
            –  Profesorze –  wyjąkał –  wyniki analizy izotopowej potwierdzają wiek znaleziska. Te wszystkie  gigantyczne kosze z jajkami pochodzą sprzed 65 milionów lat.
            Profesor sapnął kilkakrotnie z wrażenia.Wreszcie stwierdził uroczyście:
      –   A więc stało się. Nareszcie wiemy, jak wyginęły dinozaury. To była ogólno- planetarna Sekta Wielkanocna…

 

 

 

 

 

Nigdy nie bierz koszyczka
Jan Maszczyszyn

             –  Waldusiu, prędko! Jedźmy już, bo spóźnimy się na święcenia pokarmu.
             –  Mamo, musimy?
             –  Co ty gadasz, synku? To tradycja, bierz koszyczek – powiedziała, wtykając mu do  ręki plecioną rączkę i poprawiając jednocześnie misterną serwetkę. 
      Popchnęła go stronę samochodu. Poszedł niechętnie. Ciągle zaglądał pod pokrywającą koszyk serwetę.
            –  Coś z tymi jajkami nie tak –  powiedział niepewnie trzydziestolatek.
            –  Z twoimi jajkami jest coś nie tak, synu –  rzuciła ze śmiechem. –  Jakoś ciągle nie mogę się doczekać wnuków –  dodała, wpychając go do samochodu.
        Zajęła siedzenie kierowcy. Odpaliła silnik i ostro ruszyła.

Na Zakopiance uderzyli w drzewo. Jajka z przewróconego samochodu wysypały się przez okno na ulicę. Nie rozbiły się, poturlały w jajczanym tańcu i znieruchomiały. Oboje z mamą spoglądali na nie martwiejącymi oczyma –  żyły, kiedy ich zabrała już śmierć.

          W porannym blasku słońca okazały się być pisankami. Jakaś przezorna matka-kura wyskrobała dziobem na każdej skorupie trzy misterne szóstki. W zemście za utracone dzieci. I w nienawiści do święconej wody.

Więcej na Szortalu

http://www.szortal.com/node/4705